Najbardziej nieprawdopodobną częścią pracy psychologa są ludzkie historie. Dla mnie to niesamowite – mimo tego, że rozpoczynając przygodę z tym zawodem teoretycznie mogłabym się tego spodziewać. Zetknięcie się z tymi wszystkim przeżyciami, opowieściami i towarzyszenie w przebywaniu wielu ciężkich ścieżek, zmienia. Z jednej strony odbiera naiwność i przekonanie, że wszystko u innych jest idealne i lepsze niż u mnie. Buduje pokorę, bo pokazuje, że tak naprawdę każdy z nas ma jakieś demony i przykre wyzwania, którym musi sprostać. Z drugiej strony każda taka historia pokazuje, że można i warto próbować walczyć z tym, co nie jest łatwe. Walczyć – nie rezygnować.

Dzisiaj mam dla Was coś absolutnie wyjątkowego. Zamiast mojego tekstu, mam dla Was historię Ani, która postanowiła zmienić swoje życie i zawalczyć o szczęście. Pomimo wielu przeciwności, wątpliwości i całego wachlarza emocji, podjęła decyzję, która nie była przez wszystkich rozumiana. Zaczęła wybierać siebie, dbać o to, co dla niej najważniejsze. Postanowiła zakończyć to, co toksyczne. Mam wielką nadzieję, że jej opowieść będzie dla Was tak dużą inspiracją, jaką jest dla mnie. Aniu, bardzo Ci dziękuję za to, że dzielisz się z nami tym wszystkim.

 

Tak naprawdę, to nie wiem sama od czego zacząć… Mam ogromną potrzebę podzielenia się swoimi doświadczeniami, które bardzo dużo mnie kosztowały. Spisując moją historię, nie zamierzam nikogo krytykować ani oceniać. Swoich rodziców bardzo kocham – pragnę jedynie pokazać, że z pewnymi przeciwnościami możemy walczyć, że miłość do rodziców nie oznacza bezgranicznego posłuszeństwa, przytakiwania i spełniania oczekiwań nawet w dorosłym życiu. Moje doświadczenia są dla mnie cenną lekcją na przyszłość, jak nie postępować w stosunku do własnych dzieci…

Przez ostatni rok dużo się w moim życiu zmieniło – musiałam podjąć pewne kroki, żeby uwolnić się od niezdrowych relacji ze swoją mamą. Jednym z ważniejszych kroków było pójście na terapię, aby poradzić sobie z negatywnymi emocjami, smutkiem i niskim poczuciem wartości, które były efektem toksycznych relacji, jakie łączyły mnie z mamą przez długie lata. Miałam ogromne wsparcie męża i mojej przyjaciółki, jednak w pewnym momencie doszłam do wniosku, że muszę to fachowo przepracować, aby odzyskać radość życia. Czułam, że zaczynam się rozsypywać na kawałeczki. Nie chciałam, aby moje dzieci patrzyły na smutną mamę, chociaż chciałam to przed nimi ukryć. Chwilami było mi tak ciężko, że nie miałam siły wstać rano z łóżka. Dopiero tuż przed 40-tymi urodzinami postanowiłam coś z tym zrobić. Moja historia pokaże, że nie trzeba pochodzić z rodziny z problemami alkoholowymi, przemocą fizyczną, itp. żeby poczuć się tak jak ja. Czasami nawet miłość bywa toksyczna, zwłaszcza jeżeli odbiera nam przestrzeń życiową, burzy porządek i odbiera pewność siebie.

Podejmując decyzję o spisaniu mojej historii, byłam pewna, że będzie ona bez „happy endu”. Jednak pojawiły się pewne okoliczności, które nadały pewnym sprawom nowy bieg. Ale o tym na zakończenie…

Właśnie skończyłam 40 lat, chociaż wcale się nie czuję na ten wiek.

Jestem żoną i mamą trójki wspaniałych chłopców – 4, 6, i 10 lat. Jestem pedagogiem – uczę języków obcych w szkole podstawowej i bardzo kocham swoją pracę. Jestem bardzo szczęśliwą mężatką imamą, a mimo to, do niedawna nie potrafiłam się w pełni cieszyć swoim szczęściem. Moje problemy zaczęły się już w dzieciństwie, jednak dopiero teraz postanowiłam dać sobie szansę na życie bez poczucia winy i ciągłego zadowalania osoby, której oczekiwaniom niestety chyba nikt nie jest w stanie sprostać. Z zewnątrz, na pozór może się wszystkim wydawać, że moje relacje z mamą są idealne, jednak prawda wygląda(ła) troszkę inaczej. Mama miała trudne relacje również ze swoimi rodzicami. Nie opuściła ich jednak do samej śmierci, opiekowała się nimi w chorobie – chociaż te trudne relacje tego nie ułatwiały. Ze swoją siostrą nigdy się nie dogadywały, również z siostrzeńcami były nieporozumienia. Z taty rodziną też bywało różnie. Wiem z obserwacji, że nie zawsze wszyscy byli w porządku w stosunku do rodziców, ale trzeba czasami odpuścić, zapomnieć o żalu i uzmysłowić sobie, że nikt z nas nie jest idealny…

Wychowywałam się w domu jednorodzinnym, tzw. wielopokoleniowym. Całe dzieciństwo pamiętam kłótnie pomiędzy rodzicami i dziadkami. Byłam w to poniekąd wciągana, ponieważ rodzice jako jedynaczkę traktowali mnie „po partnersku” i mnie o wszystkim informowali. Byłam też permanentnie naocznym świadkiem tych nieporozumień. Teraz z perspektywy dorosłego człowieka i mamy trójki dzieci, zdaję sobie sprawę z tego, że nie powinnam być świadkiem tych kłótni. Rodzice przedstawiali mi zawsze swoje racje, a ja im zawsze bezkrytycznie wierzyłam, nie dopuszczając myśli, że nie do końca tak jest, że każda ze stron ma swoje racje, a prawda zazwyczaj leży gdzieś pośrodku.

Tak jak już wspomniałam, moi dziadkowie, siostra mamy oraz jej dzieci z pewnością nie byli zawsze w porządku w stosunku do moich rodziców, jednak po moich licznych doświadczeniach głównie z mamą , wiele zrozumiałam i nauczyłam się inaczej odbierać świat. Moja mama starała się być jak najlepszą mamą , jednak często kierowała się zbyt gwałtownymi emocjami, nie potrafiła słuchać, wyciągać wniosków i krytycznie spojrzeć na swoje poczynania. Nigdy nie potrafiła przyznać się do błędu ani przeprosić. Dzisiaj czasy się na szczęście zmieniły – era kiedy „dzieci i ryby głosu nie miały” minęła bezpowrotnie. Ja nie mam z tym problemu, żeby przeprosić własne dziecko, że np. zbytnio się uniosłam. Uczę swoje dzieci w ten sposób szacunku i pokazuję, że każdy ma prawo do emocji, nawet tych złych, ale nie wolno nikogo ranić ani poniżać. Kiedyś była to prawdopodobnie ujma na honorze rodziców przeprosić własne dziecko…

Myślę, że problemy mojej mamy wynikają z trudnych relacji z jej rodzicami – ma ogromne poczucie krzywdy, ponieważ dziadkowie zawsze faworyzowali jej siostrę, czuła się odrzucona. Ponadto ma zbyt wygórowane oczekiwania w stosunku do ludzi, a przede wszystkim bliskich. Mam zawsze nieodparte wrażenie, że mama układa sobie w głowie pewien scenariusz dotyczący jakiejś sytuacji, nadchodzącego wydarzenia i jeżeli nie „odgadnie” się jej oczekiwań oraz ich nie spełni – jest bardzo rozczarowana i potrafi bardzo dosadnie to wyrazić. Jest to osoba, która z jednej strony oferuje innym pomoc, jednak później oczekuje wdzięczności – takiej jaką sobie wymarzy. Patrząc na mamę, myślę, że jest pełna sprzeczności – potrafi bardzo kochać, nieść pomoc, poświęcać się i jednocześnie bardzo zranić, jeśli coś nie idzie po jej myśli.

Zawsze byłam z mamą mocno związana emocjonalnie.

Córka jedynaczka, zawsze wierna… Jako dziecko, nastolatka nigdy nawet nie dopuszczałam myśli, że może nie mieć racji, a ja mogłabym mieć własne zdanie i czasami się jej sprzeciwić. Tata zaczął wyjeżdżać za granicę gdy byłam jeszcze bardzo mała – miałam dwa latka. Potem mama pojechała do niego, zostawiła mnie na dwa tygodnie z dziadkami. Nie chciała jednak tam zostać, chociaż miała możliwość i wróciła do mnie, bo bardzo tęskniłyśmy obie. Dokładnie pamiętam jak skreślałam dni w kalendarzu. Za jakiś czas wspólnie z mamą pojechałyśmy do taty na stałe do Niemiec – mieszkaliśmy tam 5 lat. Wróciłam jako nastolatka, trochę zagubiona, nie mogłam za bardzo odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Będąc z rodzicami za granicą zyskałam język – niemiecki to dla mnie mowa ojczysta. W Niemczech też miałam dobre początki z językiem angielskim. Okazało się, że mam zdolności językowe. W Polsce skończyłam Lingwistykę Stosowaną. Wyjechałam na studia 350 km od rodzinnego domu. Nie dostałam się bliżej i… bardzo mnie to ucieszyło. Myślę, że podświadomie pragnęłam niezależności i oddechu. Cały czas byłam z mamą, tata wciąż w pracy poza Polską. Ja miałam wciąż poczucie obowiązku, że muszę towarzyszyć mamie na każdym kroku. Wspierać ją, bo miała problemy ze swoimi rodzicami, z siostrą, teściową , siostrami mojego taty. Wówczas wydawało mi się, że świat jest okropny, ludzie straszni, nawet rodzina przeciwko nam, że każdy ma jakieś złe intencje. Tak byłam wychowywana i tak odbierałam te wszystkie rodzinne niesnaski. Mama miała na moje emocje taki wpływ, że nawet wtedy, gdy posprzeczała się z tatą, a wiedziałam, że nie ma racji – nie ośmieliłabym się stanąć po jego stronie. Potwornie bałam się ją zranić, sprzeciwić jej. Wszelkim wyjazdom na wakacje (zawsze z rodzicami nawet w ogólniaku) towarzyszyły nieporozumienia z mamą. Rodzice też się sprzeczali, a ja wciąż robiłam „coś nie tak”. Dorastałam w poczuciu, że nie poradzę sobie z wieloma rzeczami. Rzeczywiście bywałam pechowa – tu coś rozlałam, tam potłukłam, do dzisiaj mi się to zdarza. Ale jak miałam być zaradna, skoro mnie w wielu rzeczach wyręczano, nie umiałam podejmować samodzielnie decyzji, mama mi wszystko narzucała: Powiedz to, zrób to, nie rób tamtego. Czasami mama układała mi całe zdania, co mam komuś odpowiedzieć.

A ja byłam potulna i posłuszna.

Nie miałam więc możliwości wyrobienia sobie poczucia własnej wartości oraz umiejętności podejmowania samodzielnych decyzji. Bardzo dokładnie pamiętam ostatnie wakacje z rodzicami – teoretycznie bardzo ciekawe, bo w Stanach Zjednoczonych, ale wspominam je jak zły sen. Byliśmy u anglojęzycznej kuzynki mamy, rok wcześniej oni odwiedzili nas z dziećmi w Polsce. Spędziliśmy tam trzy tygodnie. Na początku byliśmy u nich sami, bo wyjechali do innego stanu na ślub. Ja byłam dla rodziców tłumaczem, ale mama zawsze miała do mnie jakieś uwagi. Dochodziło między nami do poważnych spięć, ciągle płakałam, a tata nie potrafił mnie wesprzeć. Tylko mówił, że mamy się obie uspokoić. Jedynie ukradkiem mówił mi, że mnie rozumie, ale ja przecież wiem jaka jest mama. Ja nawet nie potrafię powiedzieć o co tak naprawdę chodziło – to jest właśnie ogromny problem w relacjach z moją mamą… Oprócz jej wygórowanych wymagań, zupełna nieprzewidywalność. Wyjazd zakończył się konfliktem z kuzynką mamy, ponieważ również ona nie spełniła mamy oczekiwań.

Amerykanie rzeczywiście mają inne pojęcie o gościnności, ale to ludzie wychowani w innej kulturze i innych realiach. Po prostu „Help yourself”. A nasza polska gościnność jest zupełnie inna – może trochę wynika to z naszych narodowych kompleksów, będących skutkiem poprzedniego ustroju? Jednak nie możemy oczekiwać, że każdy nam za wszystko się odwdzięczy z nawiązką. Do dzisiaj mnie potwornie stresuje właśnie ta nieprzewidywalność mamy – dzwonię i nie wiem jaki nastrój będzie… Jako dziecko i nastolatka ciągle pytałam: „Mamusiu gniewasz się na mnie? Coś nie tak zrobiłam?”. Teraz dopiero uświadamiam sobie jak okropnie się z tym czułam. Pamiętam jak rodzice mnie odwiedzali na studiach – zawsze były jakieś nieporozumienia. Starałam się jak najlepiej ich ugościć, ale zawsze był powód, żeby się obrazić. Pamiętam jak już wynajmowałam mieszkanie z moim chłopakiem – aktualnie już mężem. Pojechaliśmy do naszego kolegi, który robił pożegnalną imprezę dla przyjaciół, ponieważ wyjeżdżał na stałe do Anglii. Rodzice wtedy mnie odwiedzili na kilka dni, a ja zapytałam czy możemy się na trzy godzinki wyrwać na tę imprezę (to był naprawdę bliski przyjaciel mojego męża). Usłyszałam, że nie ma problemu, bo i tak chcieli skoczyć do sklepu. Zakupy zrobili, ja wróciłam na czas, jednak po moim powrocie usłyszałam, że upodliłam rodziców idąc na spotkanie.. I znów płacz, zdołowanie… Takich sytuacji było mnóstwo. A tata grzecznie przytakiwał, chociaż wiedziałam, że ma inne zdanie. Przez to wszystko latami wzrastało to moje niskie poczucie wartości, że jestem do niczego. Wprawdzie odnosiłam sukcesy w szkole, zdawałam egzaminy językowe, maturę zdałam najlepiej w szkole, wyjechałam w nagrodę po pierwszym roku studiów na stypendium zagraniczne, a rodzice mnie zapewniali, jacy są dumni, zupełnie brakowało mi pewności siebie.

Czułam się tak zagubiona jak mała dziewczynka.

W szkole podstawowej w Polsce, potem w Niemczech miewałam problemy z rówieśnikami. Zawsze żaliłam się mamie – a ona dawała mi swoje rady, co mam powiedzieć koleżankom i… było jeszcze gorzej. Musiałam też zawsze przestrzegać wytycznych – z tą się zadawaj, z tą nie. Moje koleżanki określane były różnymi epitetami, a ja się miotałam pomiędzy tym, co nakazywała mama, a tym, co dyktowało mi serce. Teraz z perspektywy dorosłego człowieka wiem, że to co robiła mama było bardzo złe. Niszczyło mi to radość dzieciństwa, beztroskę. Dzieci takie są – szczere do bólu, dziś się pokłócą, a następnego dnia uwielbiają. Najlepiej żeby rodzice nie wchodzili w te relacje – oczywiście w błahych kwestiach. Sama to obserwuję na co dzień w pracy – dzieci się zawsze porozumieją, czasami wystarczą dyplomatyczne pertraktacje wychowawcy pomiędzy zwaśnionymi stronami i gotowe. Setki razy to przerabiałam. Gorzej gdy zaczynają się wtrącać rodzice – wówczas zazwyczaj konflikt pomiędzy dzieciakami się pogłębia. Myślę, że gdyby moja mama tak się nie wtrącała, inaczej mną pokierowała, moje szkolne kontakty towarzyskie byłyby dużo lepsze. Gdy wyjechałam na studia mogłam swobodnie dobierać sobie towarzystwo i moje problemy z relacjami z ludźmi się skończyły. Oczywiście nie nastąpiło to od razu – to był długi i bolesny proces, musiałam się kilkakrotnie sparzyć, bo zbyt zaufałam, ale ostatecznie nauczyłam się funkcjonować w grupie i społeczeństwie i prawidłowo  odczytywać intencje innych ludzi, przecież nie każdy nam źle życzy. Pomimo odległości nie uderzyła mi „woda sodowa”, rodzice nie mieli ze mną żadnych problemów. Studia skończyłam, obroniłam się, a pracować zaczęłam już na czwartym roku. Tutaj też nie sprostałam oczekiwaniom – miałam zostać tłumaczem, a zostałam nauczycielem. Skończyłam studia z podwójną specjalizacją i mogłam szukać pracy jako tłumacz w jakiejś korporacji. Jednak nigdy nie dawało mi to tyle satysfakcji, co nauczanie. Po pewnym czasie zrozumiałam, że szkoła – praca z dziećmi i młodzieżą daje mi niesamowitą satysfakcję, radość i poczucie, że robię coś ważnego i jestem innym potrzebna.

Zwłaszcza jeżeli mamy pozytywny oddźwięk tego co robimy, możemy być pewni, że jesteśmy na właściwej drodze.

Moja praca na czwartym roku miała być tylko formą zarobku, na chwilę – a trwa już 17 lat i nie zamierzam tego zmieniać. Jednak latami słuchałam ile bym zarobiła w firmie, nie musiałabym siedzieć nad sprawdzianami po nocach (mój mąż pracuje w firmie i pracuje po nocach, męczyć się z rodzicami uczniów. Moja mama zawsze robiła to w dobrej wierze, żeby było mi łatwiej – tyle, że ja nigdy nie narzekałam.. A ciągle musiałam się tłumaczyć, udowadniać i zapewniać jaka ta moja praca jest fajna. Warto tutaj dodać, że moja mama nigdy nie pracowała zawodowo na etacie (miała jedynie po drodze własne działalności w postaci sklepów) i być może z tego powodu nie rozumie mnie. Poświęciła się mojemu wychowaniu, dużo chorowałam i to utrudniło jej pracę. Jestem wdzięczna, bo robiła to w trosce o mnie. Nie piszę o tym, aby umniejszać zasługi mojej mamy – tylko, że ona zawsze podkreśla ile dla mnie zrobiła, jak jej ciężko, ile poświęciła. Mam nieodparte wrażenie, że muszę coś „spłacić”. Ja również miałam i mam problemy z dziećmi, ponieważ bardzo chorują. Gdy urodził się pierwszy synek, próbowałam wrócić do pracy, jednak musiałam na dwa lata odpuścić ze względu na jego stan zdrowia. Młodsze dzieci też chorowały i musiałam się miotać pomiędzy byciem mamą i pracą zawodową. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której miałabym im cokolwiek wypominać lub oczekiwać jakiejś wdzięczności. Na tym polega bycie rodzicem. Nie należy oczekiwać od dzieci „spłacenia” tego, co dla nich zrobiliśmy. Miłość, szacunek i wsparcie jakie im damy w dzieciństwie, z pewnością zaprocentują w przyszłości dobrymi relacjami.

Wiem, że opieka nad chorymi, starszymi rodzicami również była dla mamy ogromnym wyzwaniem. Rozumiem, że było jej trudno, jednak nie mogę pojąć tej wzmożonej potrzeby współczucia i podziwu za wszystko, co robi. Lata kiedy mama opiekowała się dziadkami (najpierw odszedł dziadek, później babcia) były bardzo trudne – zwłaszcza dla mamy, bo była z tym sama. Ja 350 km od mamy, z trójką małych dzieci– nie mogłam ich zostawić, żeby pomóc. Tata pracował za granicą. Oferowałam swoją pomoc, gdyby rodzice chcieli wyjechać, że mogę wziąć babcię do siebie – jeżeli zniesie trudy podróży. Nagminne choroby chłopców, ich wiek oraz moje zobowiązania zawodowe, ograniczały mi możliwość czynnego zaangażowania się w pomoc mamie. Mogłam ją jedynie wysłuchać i wesprzeć przez telefon. I tak było latami – czułam się czasami jak taki worek na śmieci, do którego wrzuca się wszystkie swoje frustracje. Nieustanne telefony gdy mama  miała nieporozumienia z dziadkami, później problemy z opieką nad dziadkiem, babcią, a to znów, że z tatą żyją oddzielnie. Takie ciągłe narzekanie, niezadowolenie – ja się czasami czułam tak, jakbym była wszystkiemu winna.. Starałam się ją zawsze wysłuchać, ale te rozmowy trwały czasem po dwie godziny i mama nie patrzyła na to, że muszę się zająć dziećmi, domem, przygotować się do pracy. Nie chcę wyjść na osobę, która nie ma w sobie empatii – ja się bardzo tym wszystkim martwiłam, starałam się wspierać, jednak jakkolwiek bym nie zareagowała – nigdy nie spełniałam oczekiwań mamy. W tych wszystkich rozmowach brakowało miejsca dla mnie i na moje sprawy… Czasami czułam się tak, jakby się nasze role odwracały – jakbym ja była mamą a moja mama córką. Liczne telefony były też źródłem nieporozumień, bo mama nie rozumiała, że jestem w pracy i mam zajęcia i nie mogę sobie tak po prostu odbierać telefonów od niej. A zazwyczaj były to kwestie, które mogłyśmy omówić po południu. Jednak 16 (!) nieodebranych telefonów budzi w nas lęk, że coś się stało. A ostatecznie okazywało się ,że chodzi o błahostkę. Ja prowadzę inny tryb życia niż mama. Gdy ona była w moim wieku, ja już byłam na studiach. Ja muszę rano ogarnąć trójkę dzieci (jest to ogromne wyzwanie logistyczne), szkoła, przedszkole i zdążyć do pracy. Potem poodbierać – często jestem też późno w domu – a tu jeszcze lekcje do odrobienia, maluchom też trzeba poświęcić trochę czasu, domowe obowiązki no i zobowiązania zawodowe (ale to dopiero po godzinie 22-giej jak dzieci już śpią). Z trudem znajdujemy z mężem chwilę, żeby wieczorem zamienić kilka zdań. Dzisiejsze czasy są trudne dla rodziców, rodzin, ponieważ to one na nas wymuszają pewne rzeczy, ale trzeba w tym wszystkim znaleźć czas dla rodziny i siebie. Mój mąż zdaniem moich rodziców tylko siedzi przy komputerze – a on naprawdę bardzo ciężko pracuje, czasami ponad siły. Gdy odwiedzamy rodziców, mój mąż często musi skorzystać z Internetu i nie jest to związane z tym, że kogokolwiek nie szanuje czy lekceważy. Po prostu takie są dzisiejsze czasy i taką ma pracę. Większość ludzi dzisiaj rozpoczyna dzień od sprawdzenia skrzynki mailowej, dziennika elektronicznego jeżeli ma dzieci w wieku szkolnym, itd. A my się ciągle tłumaczyliśmy, jakbyśmy byli parą nastolatków, którzy muszą uzyskać aprobatę rodziców. Mój tata przyjeżdżając do domu nie zabiera swojej pracy, ponieważ ma firmę budowlaną i inny charakter pracy, więc nas nikt nie rozumie. Gdyby mój mąż siedział na portalach społecznościowych, grał w gry- rozumiem, że mogliby na to źle patrzeć. Ale w tej sytuacji?

Przełomowym momentem było też moje zamążpójście – 12 lat temu. Mój mąż był od początku krytykowany – nie tak siedzi, nie tak się odzywa, albo wcale się nie odzywa. Chyba nie był wymarzonym zięciem.. Moja teściowa, to też nie „klimaty mojej mamy”. Tu muszę dodać, że mam wspaniałą teściową, która bardzo mi dużo w życiu pomogła. Zawsze mogłam na nią liczyć (ona na mnie też). Traktuje mnie jak własną córkę, mieszkamy od trzech lat „przez ścianę” i nigdy nie miałyśmy żadnych nieporozumień. Myślę, że nasza relacja oparta jest przede wszystkim na szczerości, wzajemnym szacunku i nikt nie ma żadnych wygórowanych oczekiwań. Moja teściowa nigdy nie narzeka, a życie miała kiedyś bardzo trudne… Nigdy mi niczego nie wypomniała. Jest mi przykro, że mama tak źle ją postrzega – nigdy tego nie zrozumiem… Usłyszałam nawet kiedyś, że mam ”nową mamusię” – bardzo mnie to zabolało. Moja teściowa ma jeszcze córkę i nie ma problemów w relacjach z nią, jej partnerem czy teściami. Jeździ do nich regularnie (mieszkają też daleko), tam ma wnuczkę oprócz naszych łobuziaków, spędzają wspólnie święta. Gdy moja mama nas odwiedzała zawsze się staraliśmy, żeby ją miło, serdecznie przyjąć– jak każdego gościa. Ale zawsze okazywało się, że coś nie tak zrobiliśmy. Zarzucano nam brak wdzięczności gdy mama coś pomogła przy wnukach, a to mąż nie tak się odezwał. Taka wizyta to ciągły stres, nawet wówczas miedzy nami dochodziło do napięć. Podczas jednej z wizyt mój mąż został obrzucony licznymi epitetami przy naszym wówczas 4-letnim synu… Potem obrażanie się , że już nas nigdy nie odwiedzą, że to wszystko nasza wina.

Trwało to latami.

Moje rozmowy z mamą często kończyły się płaczem, zdołowaniem i bezsilnością. Próbowałam się porozumieć, bezskutecznie. Wciąż zadawałam sobie pytanie” Co ja robię nie tak?”. Ciągle nieporozumienia miały również miejsce podczas wizyt u rodziców – zawsze jeździłam tam z mężem i dziećmi na każde święta, dwa tygodnie wakacji. Chciałam, żeby dzieci miały kontakt z dziadkami. Jeździłam nawet, gdy były chore, chociaż pediatra sugerowała żeby się zastanowić nad tak długą podróżą. Ale z każdą wizytą było coraz gorzej. Ja nawet nie potrafię wytłumaczyć co było powodem takich sytuacji – to wszystko było tak absurdalne. Tata ze mną często potajemnie rozmawiał o tych wszystkich sytuacjach – że on wie jak to jest, bo mama też go tak traktuje, ale co on może zrobić? Ja również żaliłam się tacie, ale jak się potem okazało obróciło się to wszystko przeciwko mnie.. Mama ma bardzo silny charakter i nawet tatę owinęła sobie wokół palca, bał się sprzeciwić czy stanąć po mojej stronie. Jednak tata zawsze mi się zwierzał na temat mamy, a podczas spacerów z psem, w których często towarzyszył mu mój mąż cały czas wylewał z siebie żale na temat mamy.. Gdy mąż mnie zawoził z chłopcami na wakacje, już po dwóch dniach dzwoniłam potajemnie z płaczem, że chciałabym być w domu, bo bardzo źle się tam czuję. Gdy nie było mojego męża, mama pozwalała sobie na dużo więcej. Zawsze między wierszami „wbijała mi szpile”. Głównie były to opowieści o dzieciach jej znajomych – jacy byli pomocni i wspierający dla swoich rodziców. Strasznie bolało, bo starałam się być dobrą córką, jednak chyba nie wystarczająco dobrą… Byłam wówczas zła sama na siebie, że jestem dorosłą osobą – żoną i mamą trójki dzieci, a pozwalam się w taki sposób traktować. Czara goryczy przelała się podczas ostatnich wakacji. Zaczęły się bardzo smutno, ponieważ po ciężkiej operacji odeszła moja babcia… Po pogrzebie spędzaliśmy urlop w górach, codziennie stamtąd dzwoniłam do rodziców uprzedzając, że nie zawsze będę miała włączony telefon. Ostatniego wieczoru zapomniałam go włączyć, mąż też miał wyłączony ze względu na pracę i dopiero bardzo późno zorientowałam się, że rodzice dzwonili. Postanowiłam, że oddzwonię rano, jednak nie zwróciłam uwagi, że tych połączeń było kilka. Rano nie zdążyłam oddzwonić, ponieważ mój tata mnie ubiegł, a rozmowa była bardzo przykra – z  epitetami na mój temat oraz że jestem nieodpowiedzialna, ponieważ myśleli że nam się coś stało. Poza tym, tak na mnie krzyczał, że musiałam trzymać telefon z dala od ucha, a obok były moje dzieci w pokoju. Rozumiem troskę, ale nie zrozumiem braku szacunku do dorosłej osoby – ja nie jestem już małą dziewczynką. Na nic zdały się tłumaczenia – ciąg dalszy miała ta sytuacja gdy zajechaliśmy do rodziców. Tato mnie bardzo zaskoczył tym jak się do mnie odnosił – powiedział, „że się na mnie zawiódł, że mi tego nigdy nie daruje…” Ale czego? Tego, że nie odebrałam telefonu?Powtórzył to chyba ze sto razy. Do tego dołączyła się mama, wypominając mi, że jej nigdy nie wspieram, że nie może na mnie liczyć. Ja zawsze powtarzałam rodzicom, żeby się przenieśli bliżej nas, będzie wówczas łatwiej gdy rodzice będą wymagali opieki i pomocy, no i będą bliżej wnuków. Bardzo ich kocham i nigdy bym ich nie zostawiła bez pomocy. Jednak póki co, radzą sobie. A mama wciąż próbowała we mnie wywoływać jakieś bezsensowne poczucie winy – co jej się zresztą skutecznie udawało.

Ja moim rodzicom nie wybierałam drogi życia.

Tak zdecydowali, że będą mieszkać oddzielnie na dwa kraje. Mieliśmy w te pamiętne wakacje spędzić z rodzicami tydzień – a po trzech dniach wróciliśmy do domu – do tego doszło jeszcze zapalenie ucha mojego męża, które też było w bardzo przykry sposób komentowane. Na zakończenie miała jeszcze miejsce kolejna sprzeczka, podczas której ponownie padły ostre słowa w moją stroną – nadal nie mogę tego pojąć i zapomnieć… Po powrocie do domu zameldowałam się tylko, że zajechaliśmy i na resztę wakacji kontakt się urwał. Ja zawsze po takich sytuacjach dzwoniłam – pomimo przykrości które mnie spotykały. Ale tym razem nie potrafiłam, tyle miałam smutku i żalu w sobie. W międzyczasie rozmawiałam tylko z tatą, który oznajmił mi, że on cofa wszystko to, co mówił na temat mamy… i oni właśnie zaczynają nowe życie. Na tamtą chwilę chyba beze mnie, bo wcale się nami nie interesowali, nie dzwonili. Mnie nigdy nie zależało, aby między rodzicami dochodziło do nieporozumień, chociaż taki zarzut padł. Z tej prostej przyczyny, że tata nasze rozmowy przekazał dalej mamie, zmieniając nieco fakty i nie mówiąc tego, co sam mówił… Oczernił tylko mnie… Poczułam się jakby mnie sprzedała bliska osoba, ktoś komu bezgranicznie ufałam i zwierzałam się, gdy nie radziłam sobie już z problemami z mamą. Naprawdę liczyłam na jego wsparcie – a tu sytuacja z telefonemi za chwilę jeszcze taka wiadomość.. Nie potrafię opisać, co wtedy poczułam – przepłakałam całą noc i kompletnie się załamałam. Wpadłam w stan depresyjny. Takiej sytuacji spodziewałabym się bardziej po mamie – ale nigdy po tacie. Wówczas ostatecznie podjęłam decyzję, że muszę iść na terapię, aby nie pozwolić się dalej niszczyć, bo na to wszystko sobie zwyczajnie nie zasłużyłam.

Mama zadzwoniła – jakoś we wrześniu, aby zapytać o chłopców. Jak gdyby nigdy nic. Podczas kolejnej rozmowy powiedziałam jej szczerze ile mnie to wszystko kosztowało, zadając jednocześnie pytanie „Dlaczego”? Co im złego w życiu zrobiłam? Gdy powiedziałam o  terapii, usłyszałam, że widocznie jestem słaba, że dla mamy to „policzek”. Mama sugerowała nawet, że pewnie z powodu męża poszłam na terapię – nie mogłam w to uwierzyć, że jest tak bezkrytyczna w stosunku do siebie i taty. Mój mąż akurat był dla mnie ogromnym wsparciem i gdyby nie on, pewnie wpadłabym w głęboką depresję. Uważam, że to wielka siła i odwaga zwrócić się o pomoc do fachowca.

Moi rodzice nie zaakceptowali tego do dziś, chociaż… nieoczekiwanie nastąpił przełom. Jednak za nim do tego doszło miałam za sobą liczne miesiące trudnych rozmów, przykrości, które musiałam wysłuchiwać. Mama grała nadal na emocjach, jednak cześć „guziczków”, które kiedyś działały – przestały działać.. Powoli stawałam na nogi chodząc na terapię – swoją drogą trafiłam na fantastyczną panią psycholog. Były wzloty i upadki, ale przede wszystkim ogromne wsparcie męża, za co mu jestem niesamowicie wdzięczna. Jak również za to, że latami znosił te wszystkie sytuacje, a w tle naszego małżeństwa ciągle była jego teściowa.

Jest to dla mnie dowód na to, że łączy nas prawdziwa miłość i prawdziwe uczucie, które nie zostały zachwiane prze żadne przeciwności losu. Przełom o którym wcześniej wspomniałam, nie nastąpił szybko. Nie pojechaliśmy na Święta Bożego Narodzenia do moich rodziców, pierwszy raz odkąd urodziły się dzieci. To nie był mój odwet, nie chciałam nikogo ranić. Nie miałam również na celu odseparowywać moich rodziców od ich wnuków, chociaż cały czas mi to zarzucano – że mam „asa w rękawie” i gram dziećmi. Dlatego strasznie bolały te zarzuty, bo nigdy bym tak nie postąpiła, ani nawet pomyślała. Starałam się zapewnić stały kontakt dzieciom z dziadkami – dzwoniły, pisały listy, maile, wysyłały laurki. Wiem, że to nie to samo, co żywy kontakt, ale na tamtą chwilę nie było innej możliwości. Nie miałam na tyle zaufania do mamy, aby pozwolić najstarszemu synowi na wyjazd do babci na ferie. Obawialiśmy się manipulacji – ja doskonale znałam to uczucie grania na emocjach. Nie chciałam, aby mojego syna spotkało to samo, a to bardzo wrażliwy chłopiec. Powiedziałam mamie szczerze dlaczego się nie zgadzamy, że musimy się w końcu jakoś porozumieć, że powinni wreszcie wykonać jakiś krok w moją stronę. W trakcie konfliktu musiałam wykazać się ogromną dyplomacją, aby starszym dzieciom wytłumaczyć dlaczego nie widujemy się z dziadkami, nie oczerniając ich i nie stawiając w oczach wnuków w złym świetle. Zawsze im powtarzałam, że babcia z dziadkiem bardzo ich kochają, bez względu na to jakie relacje są pomiędzy dorosłymi. Zapewniałam również, że będę się starała porozumieć z moimi rodzicami, jednak nie wszystko zależy ode mnie. Zimą po prostu nie byłam jeszcze gotowa na spotkanie.

Widziałam, że moi rodzice niczego nie przyjmują do wiadomości i nie dopuszczają do siebie myśli, że ONI mogli coś zrobić nie tak. Totalny brak refleksji – żyli przez cały ten czas w poczuciu krzywdy, że to moja, nasza wina. Moi rodzice z pewnością mnie kochają – jestem im wdzięczna za wszystko, co dla mnie w życiu zrobili, ale nie potrafię zrozumieć ich zachowania oraz spełnić ich niesprecyzowanych oczekiwań. Prawie każde spotkanie było okazją do stwarzania wyimaginowanych problemów, niedopowiedzianych myśli, niezadowolenia, uszczypliwych komentarzy. Oczywiście były wspaniałe momenty, potrafiliśmy się śmiać z tych samych rzeczy – mamy wszyscy dość podobne poczuci humoru. Jednak ferie, wakacje, święta kończyły się tak samo… Potem znów jechałam kolejny raz z nadzieją, że tym razem będzie lepiej, ale nigdy nie było. Z każdym rokiem coraz gorzej… Jak to możliwe, że kochająca matka tak rani swoje dorosłe dziecko? Kiedyś podczas jednej z kłótni mama powiedziała, a raczej wykrzyczała mi, że boi się mnie stracić… Tylko nie przyjmowała do wiadomości, że to jej zachowanie, zaborczość powoduje, że coraz bardziej się od niej oddalam. Przez te wszystkie lata nazbierało się we mnie tyle żalu, smutku i rozczarowania, wylałam tyle łez, że nie potrafiłam się przytulić do mamy. Walczyłam z tym uczuciem, próbowałam jej uzmysłowić jak bardzo mi źle z tym wszystkim. Utworzył się między nami niewidzialny mur, który zdawał się być nie do pokonania…

Jednak wreszcie nastąpił długo oczekiwany przełom.

Zbliżały się święta Wielkanocne, a ja byłam już na takim etapie swojej terapii, że uznałam ten moment za właściwy na spotkanie z rodzicami. Negatywne emocje między nami ucichły – dzwoniłyśmy do siebie co kila dni, nie kilka razy na dzień jak do tej pory, a rozmowy były bardzo przyjazne. Wydawało mi się, że wszystko jest na dobrej drodze, aby się wreszcie porozumieć. Po wspólnych ustaleniach z moim mężem, zaprosiłam rodziców do nas na Święta. Uznaliśmy, że będzie to neutralny grunt na spotkanie, ponieważ miałam ogromną traumę po wakacyjnym pobycie w rodzinnym domu. To miał być ten pierwszy krok. Jednak reakcja mojej mamy odebrała mi jakąkolwiek nadzieję na poprawę naszych relacji . Padło wówczas w stosunku do mnie znów mnóstwo gorzkich i przykrych słów, bezpodstawnych zarzutów, które niesamowicie bolały. Przez chwilę poczułam się jak na początku terapii – mała, skulona i zrozpaczona. Znów odbiłam się od ściany. Mama powiedziała, że nie przyjadą… Jednak po kilku dniach wydarzyło się coś, co mnie niesamowicie zaskoczyło. Mama zadzwoniła i zapytała, czy możemy porozmawiać. Mówiła spokojnym, bezpretensjonalnym tonem (co było przez ostatnie ponad pół roku rzadkością) i powiedziała, że… mnie przeprasza. Powiedziała, że mają tylko mnie i nie ma sensu tak się miotać. Powiedziała także, że jest świadoma tego jaki ma charakter, że działa pod wpływem emocji i czasami mówi przykre rzeczy, ale bardzo mnie kocha.. i chciałaby żebyśmy z mężem i chłopcami przyjechali na Święta. Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam.

Rozmawiałyśmy chyba półtorej godziny, mama wysłuchała tego, co czuję i ile przeszłam w związku z tą całą sytuacją. Powiedziała, żebym jej zawsze od razu mówiła, jeśli uznam, że jej słowa mnie ranią. Ja zawsze mówiłam, tylko ona do tej pory nie słuchała… Jadąc na te Święta byliśmy z mężem pełni obaw i niepokoju. Stwierdziliśmy jednak, że damy sobie szansę. Bardzo cieszyłam się, że chłopcy zobaczą się dziadkami po tak długim czasie. Podziwiam mojego męża za jego postawę, ponieważ również jego spotkała całą masa przykrości ze strony moich rodziców i wszystko przeżywał razem ze mną. Sytuacja ta wywarła duże piętno na naszym życiu. Wizyta u rodziców przebiegła bardzo miło, rodzice ciepło i życzliwie nas przyjęli – nie widziałam się z nimi od wakacji… Bardzo mi ich brakowało.

Pomimo tych wszystkich przykrych słów, negatywnych emocji, nigdy nie przestałam ich kochać, nigdy bym ich nie zostawiło bez pomocy. Mam świadomość tego, rodzice są już w takim wieku, w którym się ludzie już nie zmieniają. Jednak zawsze można dołożyć wszelkich starań, aby lepiej zadbać o relacje z bliskimi. Ja zrobię wszystko, aby tak było. Staram się obecnie pozytywnie patrzeć w przyszłość.

Od czasu Świat wszystko jest w porządku – wierzę w szczere intencje moich rodziców. Relacje bardzo się poprawiły, jest w nich mnóstwo ciepła i życzliwości. A przede wszystkim czuję większy szacunek do siebie i bardzo mnie to cieszy. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się takiego przełomu.

 

Podejmując decyzję o spisaniu mojej historii, zakładałam, że będzie to historia bez happy endu.. Stało się jednak inaczej. Przełom w relacjach z rodzicami jest być może „nowym początkiem”, a udostępnienie tego, co spisałam chcę potraktować jako zakończenie, uwieńczenie ogromnego wysiłku jaki włożyłam w swoją terapię i pracę nad sobą. Wszystkie te wydarzenia zbiegły się jednocześnie z moimi 40-tymi urodzinami i mogę śmiało powiedzieć, że zaczęłam nowy rozdział w życiu. Mam nadzieję, że również w moich rodzicach zaszła pewna przemiana i zrozumieli, że nie warto tak postępować. To, co spisałam, to praktycznie całe moje życie, a relacje z rodzicami odegrały w nim bardzo dużą rolę. Przekonałam się również, że podjęcie terapii było słuszną decyzją, to nie żaden wstyd ani słabość – pozbyłam się poczucia winy i wciąż nabieram większej pewności siebie. Obiecałam sobie również, że nie będę tłumić w sobie emocji i zawsze szczerze mówić rodzicom o tym, co czuję. Mam nadzieję, że już nigdy nie będzie gorzej, tylko lepiej. Te wszystkie przykre doświadczenia skłoniły mnie do samorozwoju oraz ogromnej pracy nad sobą, aby ostatecznie być „lepszą wersją siebie”. Mogę dumnie powiedzieć, że jestem silną kobietą. Terapia ponadto rozwinęła moje zainteresowania w dziedzinie psychologii – co bywa bardzo pomocne w relacjach międzyludzkich, pracy zawodowej – po prostu w życiu.

Kończę swoją historię jeszcze jedną ważną refleksją – nigdy nie należy się w życiu poddawać. Bez względu na wszystko trzeba w siebie wierzyć i zawsze o siebie walczyć.


Chcesz podzielić się swoją historią zmiany czy walki z wyzwaniami? Będzie mi bardzo miło, jeśli prześlesz mi ją na adres historie@edytazajac.pl – z wielką przyjemnością pokażę ją moim Czytelnikom. Razem zainspirujmy innych do działania!

Komentarzy

  1. Momentami miałam wrażenie, że czytam o mojej relacji z mamą. Dokładnie jak Ania uważam, że jej relacje z rodzicami są przyczyną. Wiele wypłakałam, próbowałam rozmów, w pewnym okresie (gimnazjum) nawet całkowicie się jej podporządkowałam. Robiłam wszystko, co chciała, by ją tylko zadowolić. W dodatku byłam wplątywana w kłótnie z ojcem odkąd pamiętam. Dopiero niedawno zrozumiałam, że nasza relacja nigdy nie będzie idealna. Im będę bliżej niej, tym więcej będę cierpiała. Dotarło do mnie, że muszę to zaakceptować, przestać się przejmować jej słowami i nie dawać ograniczać. Nie pozwalam jej więcej niszczyć mojego życia, mówię jej o sobie niewiele i mamy przez to bardzo ograniczoną relację. Zaakceptowała to dopiero po jakimś czasie, bo poczuła, że całkiem mnie straci (w krytycznym momencie wyjechałam na 2 miesiące za granicę i nie utrzymywałam prawie żadnego kontaktu). Teraz jesteśmy dla siebie po prostu miłe. Dodam, że mam 19 lat. Niestety te doświadczenia zostawiły wiele wad w różnych sferach mojego życia, ale też sporo mnie nauczyły. Spełnianie cudzych oczekiwań pod presją daje spokój tylko na chwilę. Zawsze wybierajcie siebie.

    1. Sylwia, przykro mi, że masz takie doświadczenia. Mam też wrażenie, że jesteś bardzo dojrzała – w wieku 19 lat już masz tak świadome podejście do tak trudnej sytuacji! Mnóstwo osób potrzebuje o wiele więcej czasu, aby się pogodzić z tym, że pewnych rzeczy nie uda się zmienić. To bardzo, bardzo, bardzo wymagające i niewyobrażalnie ciężkie – uznać, że ok, nie będzie dobrej relacji z rodzicem. Trzymam kciuki za Twoje kolejne mądre decyzje!

      Dziękuję, że napisałaś o tym <3

  2. Oj tak, w moim przypadku trzeba jeszcze dodać chorobę, którą zaleczała zamiast leczyć :/ Z jednej strony odrzucanie pomocy, z drugiej strony wyrzuty, że „nigdy cię nie ma w domu”… I to poczucie winy, że może powinnam być obok, a zaraz potem myśl, że nawet jak będę obok, to to nic nie zmieni, bo nadal będzie wolała chorować. Dlaczego? Może to jakieś niezaleczone rany z jej dzieciństwa? A ja będę tylko odbijać się od ściany.
    Czasem mam wrażenie, że moim sposobem na to była/jest walka, jakiś taki bunt. To mnie chroni przed poczuciem winy, ale może nie jest najlepszym rozwiązaniem. Dlatego dziękuję Ci za ten tekst, bo to pewnie właśnie psychoterapia jest najlpeszym rozwiązaniem.

  3. Historia Ani – mojej imienniczki, jest też bardzo podobna do moich relacji z rodzicami. Nie mogłam przestać płakać, czytając o tym, co sama przeżywam.
    Od niedawna także uczeszczam na terapię jako dorosłe dziecko z rodziny dysfunkcyjnej i osoba współuzalezniona. Teraz juz wiem, ze przede wszystkim powinnam walczyc o siebie, o poczucie wlasnej wartosci, które w dzieciństwie zostało stlamszone przez wyobrazenia i wymagania mojej mamy.
    Mam nadzieje, ze pewnego dnia tez poczuje w sobie siłę i pewność siebie, by żyć wlasnym zyciem, bez wnikania w to, co powie/pomyśli mama.
    Dziękuję za te historię i pozdrawiam
    Ania🙂

  4. Potworna historia. Odnajduję się w tym skeczu _ podobne wątki, z mojej historii rodzinnej. Ta kobieta uczyniła piekło na ziemi, wszystkim ludziom z którymi miała styczność. Mąż się tu też idealnie wpasował. Brak mi sił by cokolwiek jeszcze napisać, .. ręce opadają. Bez terapii _ nieustannie niszczona Ania, zaczęłaby poważnie podupadać na zdrowiu, tak sądzę.
    Nie wiadomo czym by się to skończyło.
    Po prostu horror, horror, horror.
    _ tak też było u mnie. Ja zerwałam kontakty, prawie do zera. Jestem po terapii, długo terminowej. Nie jestem w pełni zdrowa na psychice i nie boję się tego napisać. Ale u mnie dochodziła przemoc fizyczna i patrzenie na to co robiono rodzeństwu. Smutne ale prawdziwe. Dziękuję _ Ola

  5. Bardzo utożsamiam się z twoją historią. Moja mama zawsze była nadopiekuńcza, również bez reszty poświęciła się mojemu wychowaniu, wyręczała mnie we wszystkim i decydowała za mnie. Mój tato również był i jest osobą bardzo przyćmioną, cichą i przytakującą, więc nigdy się jej nie sprzeciwiał, mimo że wiem że nie przyznawał jej racji.
    Jako nastolatce moja mama wybrała szkołę, ja byłam w takim wieku że nie wiedziałam kim chcę być, a to że miałam talent plastyczny sprawiło, że mama, oraz nauczycielka plastyki nakierowały mnie na liceum plastyczne. Tylko że do dziś mam poczucie straconych lat, bo jednak nie był to mój wybór, a pewien rodzaj nacisku i moja potulność, a wcale nie spełniałam się w tej szkole. Męczyłam się, mimo że jestem zdolna – to sprawiło że mój talent przez długie lata był moim ciężarem.
    Jako nastolatka byłam bardzo pogubiona, nie raz szukałam psychologa. Nie akceptowałam siebie, swojego charakteru itd.
    Dziś jako dorosła 35 latka nie potrafię zostać matką i nie czuję instynktu macierzyńskiego, gdyż wspomnienia wracają (mojej zmarnowanej młodości, najpiękniejszych lat) – chyba nie potrafiłabym być matką.
    Dużo by tu pisać, ale to studnia bez dna

  6. Jakbym czytała o sobie…z kilkoma różnicami: mam 44 lata (znaczy kończę w listopadzie), nie mamy z mężem dzieci z powodów zdrowotnych, moja mama jest wdową od 18 lat, „rolę” ojca Ani w zwierzaniu się pełniła moja siostra. Piszę w czasie przeszłym, bo kilka razy w przypływie szczerości zwierzałam się jej i żaliłam, ale potem okazywało się, że dochodziło to do mamy często w zmienionej formie, lub coś było dodane…więc przestałam.
    I myślę, że w moim przypadku happy endu nie będzie.

    Jestem osobą połamaną na kawałeczki, pełną poczucia winy i żalu.
    Moja mama z jednej strony jest bardzo kochaną osobą, dobrą, wrażliwą, bardzo zadbaną. Z drugiej – schorowaną, narzekającą, niezadowoloną z życia, cierpi na problemy z kręgosłupem, szereg innych chorób i nerwicę lękową, której nie leczyła i nie leczy. Ma 76 lat i lubi mówić o sobie, że jest już stara. Nie miała lekkiego życia – wychowywała się bez ojca, miała ciężkie dzieciństwo, potem wyszła za mąż (wbrew woli swojej mamy czyli mojej babci), poświęciła się domowi, który zawsze był zadbany, czysty, codziennie obiad, co niedziela – ciasto, poświęciła się nam – dzieciom, potem pomagała swojej mamie w czym wspierał ją tato, pracowała, przeszła na wcześniejszą emeryturę. Swoje dzieciństwo wspominam bardzo dobrze – najlepiej z całego życia chyba. Miałam wszystko, zabawki, książki, czyste ubrania, byłam bardzo z mamą związana.

    Wiem, że mama miała wobec mnie plany – np miałam zostać pianistką, chodziłam do szkoły muzycznej, skończyłam pierwszy stopień, ale dalej nie poszłam, nie chciałam, uparłam się – mama do tej pory mi to wypomina, nie chce wybaczyć, że nie spełniłam tego jej marzenia. Jest jeszcze wiele innych rzeczy, których mama „nie zapomni, które w niej siedzą do kości” – a są to rzeczy czy słowa, które powiedziałam czy zrobiłam mając lat kilkanaście lub dwadzieścia…jak ja chciałabym cofnąć czas wielokrotnie.

    Jak wspominałam mam starszą siostrę, która mieszka w tym samym mieście 15 min jazdy autem od mamy – my z mężem mieszkamy i pracujemy póki co w Wielkiej Brytanii. Ale to ja jestem na każde zawołanie, to ja stamtąd załatwiam przez telefon różne rzeczy dla mamy, typu wizyty u lekarzy, lekarstwa, weterynarza dla psa, dzwonię w jej imieniu zapytać o coś (bo mama się boi, że ktoś ją okrzyczy przez telefon a ja jestem odważna i wiem jak rozmawiać), pomagamy także z mężem finansowo jak możemy, kupujemy różne rzeczy, zamawiamy przez internet, opłacamy czynsz, byle mama miała łatwiej. To do mnie mama płacze przez telefon z poranną depresją, do mnie ma pretensje, wyrzuty, czasem krzyczy na mnie…owszem, bywają wspaniałe dni i chwile, gdy ma dobry nastrój, opowiadamy sobie o filmach, różnych rzeczach…ale coraz częściej boję się dzwonić, bo nie wiem, co będzie…

    Gdy raz zapytałam mamę gdzie w tym wszystkim jest moja siostra, jej pomoc, bo tego nie widzę, tylko wręcz przeciwnie, widzę jak mama daje siostrze taryfę ulgową na wszystko – usłyszałam, że nie będzie jej obarczać, bo ona jest tak samo samotna jak mama (siostra jest dwukrotną rozwódką ale bezdzietną, ma tylko psa), zmęczona, wszystko musi zrobić sobie sama, musi chodzić do pracy – a ja to nie??? – i że jestem zazdrosna, że nienawidzę siostry, że ona i tak jej bardzo pomaga…a ja podejrzewam, że mama się siostry boi, bo ta wielokrotnie jej coś bardzo nieprzyjemnie powiedziała, no po prostu siostra jest zupełnie inna niż ja. Co nie znaczy, że nic by jej się nie stało gdyby dwa razy w tygodniu podjechała do mamy, zrobiła zakupy, pomogła w czymś. Ale nie.

    Moja mama nie lubi mojego męża. Nie powiedziała tego wprost, ale to się da odczuć – po komentarzach, jakie do mnie mówi, mama potrafi boleśnie wbić szpilkę, nie lubi go, bo jest ode mnie starszy, bo nie jest bogaty, bo nie jest po studiach, bo – wg mamy – nic nie potrafi zrobić tylko psuje itp.
    Nieważne, że jestem z nim szczęśliwa, nieważne, że się kochamy.
    Gdy miałam 36 lat postanowiliśmy się pobrać – szczęśliwa poinformowałam mamę o oświadczynach, zadzwoniłam do niej z Anglii. Mój błąd, że nie zapoznaliśmy ze sobą rodziców męża i mojej mamy – kolejny powód do wypominania – ale nie cofnę tego…poza tym rodzice męża już nie żyją.
    Mama ma żal do mnie także o to, że przed zamążpójściem nie radziłam się jej czy wychodzić za mąż, czy jeszcze poczekać, czy to dobry kandydat…tylko sama podjęłam decyzję.

    Planowaliśmy ślub kościelny. Zrobiliśmy nauki, chcieliśmy wziąć ślub w Polsce, mama o tym wiedziała. Pragnęłam wziąć ślub w długiej sukni, ale mama dała mi do zrozumienia, że będę wyglądać w długiej śmiesznie (przez wiek) i że lepiej mi będzie w krótszej sukience, 3/4…uległam, znalazłyśmy piękną suknię, długą, która została skrócona, kolor biały zastąpiony kolorem szampana poprzez dodanie podszewki w tym właśnie kolorze na białą koronkę, mama bardzo pilnowała i pomagała mi z suknią, gdyż ja byłam w Anglii…i sukienka wyszła ślicznie a mąż mówi, że wyglądałam przepięknie, potem nastąpił szok ze świadkami – odmówił nam brat męża, moja jedyna ówczesna przyjaciółka i dwa razy odmówiła mi siostra…bo 2 razy ją prosiłam. Mówiła, że po co nam ślub kościelny, że nie lubi jak inni ludzie na nią patrzą, że nie chce się stresować…więcej nie prosiłam. A potem dostałam telefon od mamy – powiedziała mi, że albo zmienimy zdanie i weźmiemy tylko ślub cywilny albo na ślubie jej nie zobaczymy i ona nie da nam błogosławieństwa. Bardzo mi zależało na obecności mamy i jej dobrych myślach…więc się zgodziłam, uległam. Wzięłam to na siebie. Mężowi powiedziałam, że zmieniłam zdanie, że lepiej żebyśmy najpierw wzięli ślub cywilny a potem kościelny, po kilku latach…nic nie powiedziałam, że to mama postawiła mnie przed takim wyborem…nie chciałam, by mąż poczuł złość do mamy, przestał ją szanować, czy coś…dopiero po kilku latach powiedziałam mu prawdę. On na to – że się domyślał i że sam ma do siebie żal, że wtedy się nie postawił, bo bylibyśmy już po ślubie kościelnym. Nie zmienił nastawienia do mojej mamy, wciąż ją szanuje, stara się rozumieć i pomaga, bo wie, że ją kocham. Odbył się ślub cywilny, świadkiem była moja siostra (bo cóż to jest ślub cywilny, tylko formalność) a w sali gdzie odbywało się przyjęcie, bo nie wesele – był fortepian. I moja mama wymogła, bym w pewnym momencie grała dla gości…ja nie chciałam, źle się z tym czułam, ale nie chciałam zrobić mamie przykrości i grałam. Jak za czasów, gdy byłam dzieckiem – mama uwielbiała, gdy grałam dla gości u nas w domu, była taka dumna.

    Ale wróćmy do teraźniejszości. Jak powiedziałam, jestem połamana na kawałeczki, z jednej strony czuję złość, z drugiej żal i to potworne poczucie winy, które sprawia, że czuję, ze mogę oszaleć.
    W styczniu mama miała zabieg termolezji na kręgosłupie lędźwiowym, to rodzaj takiej porządnej blokady przeciwbólowej. Oczywiście wzięłam w pracy urlop bezpłatny, ustaliliśmy z mężem, że pojadę na trochę dłużej, do Wielkanocy, żeby pobyć z mamą, pomóc jej stanąć na nogi, umówiłam też kilka dodatkowych wizyt na które mama sama nie chciała iść a siostra z nią by nie poszła, przez brak czasu/pracę/zmęczenie/inne plany…Plan był taki, że mąż miał dojechać do mnie w marcu, mieliśmy pojeździć, pozałatwiać coś, porobić zakupy, mąż miał pomóc w sprzątaniu, mieliśmy zawieźć gdzieś mamę, gdzie by chciała, posprzątać grób itp, itd – mieliśmy też załatwić parę naszych spraw, np rozpatrzeć się w możliwościach kupna małego mieszkanka dla nas niedaleko mamy w przyszłości, gdy mama będzie wymagała opieki, żeby być blisko – bo mama nie chce z nami mieszkać. Chcieliśmy też wziąć świadectwa chrztu do ślubu kościelnego, bo w tym roku chcemy go już wziąć. I raczej nie w Polsce – tylko w Anglii, bo tam jest nasza polska parafia, znajomy przyjazny ksiądz, mamy przyjaciół, którzy z radością zostaną świadkami…bez wesela, sam sakrament.
    Mąż wiele razy mówił mamie, że bardzo ważna dla niego i dla nas jest jej obecność na ślubie kościelnym, gdyż jest ona naszym jedynym rodzicem…wahaliśmy się między Polską a Anglią…ale to odbędzie się w Anglii. Tam, gdzie jest dla nas znajomo i przyjaźnie.

    Ale odbiegłam – zabieg się powiódł, mama powinna po zabiegu wstawać po 3 dniach, ale zaległa w łóżku…mówi, że ją bardzo bolą nogi i ma trudności z chodzeniem i zachowaniem równowagi, wiem że to prawda, ale od przyszłego tygodnia mama wraca na fizjoterapię. Poza tym mamy wizytę kontrolną i inne wizyty. W zasadzie odkąd jestem, mama ma pretensje niemal o wszystko (ale są i fajne, dobre, wesołe dni, muszę być prawdomówna) – że nie sprzątam tak jak ona, łącznie z wycieraniem i świeceniem podłóg na kolanach, że nie gotuję (dobrze, przyznaję się, nie umiem i nie lubię gotować, mój mąż jest w tym mistrzem, sprzątanie – lubię czystość, ale mi wystarczy odkurzyć i zetrzeć kurze 2 razy w tygodniu, nie lubię prasować, jak nie trzeba, jestem trochę leniem), nie prasuję, nie żyję tak jak ona z zegarkiem w ręku i kieracie…mama chciałaby, by podawać jej śniadania, obiady, kolacje, robić herbatę, szykować lekarstwa, zwłaszcza jak się źle czuje, dbać jak o dziecko – bo wszystkie inne dzieci tak robią dla swoich matek. Wszystkie inne dzieci jej znajomych odniosły sukces, wyszły doskonale za mąż, świetnie ułożyły sobie życie – tylko jej dzieci (w sensie – ja, czasem moja siostra) nie. Że nikt w klatce nie ma takich dzieci. Ja na to wtedy odpowiedziałam trochę sarkastycznie – wiesz mamo, masz rację – bo jakoś nie widzę, żeby dzieci mieszkające i pracujące za granicą rzucały na każde zawołanie wszystko i natychmiast leciały – a mama na to JESTEŚ MI TO WINNA.

    Ma żal do mnie i mojego męża o to, że ja nie mieszkam z nią a mój mąż nie pracuje za granicą sam i nie zarabia na nas – tak jak to przez pewien czas robili moi rodzice, tato pracował za granicą 3 lata a mama była w Polsce, zajmowała się nami, pomagała swojej mamie i pracowała. Więc my powinniśmy tak samo. Ale to był ich wybór, my tak nie chcemy.
    Parę dni temu zaczęłam coś wyczuwać – okazało się, że moja mama nie chce, by mój mąż tu przyjechał. Mówi, że się boi, że ją zarazi wirusem a wtedy jak zachoruje, to kto się nią zajmie (w takich momentach, gdy mama oskarża mnie, że ją zostawiłam a ona mnie nigdy jak byłam dzieckiem, że jest samotna odpowiadam, mamo – to nie jest prawda i mówię, że przecież jest jej druga córka na miejscu, moja siostra i że nie jest samotna…ale serce mi pęka) – a jak ja przylatywałam, to się nie bała?? Mówi, że boi się tłoku (przez dwa tygodnie w mieszkaniu byłyby 3 osoby), że nie akceptuje innych obcych mężczyzn w mieszkaniu, że tolerowała tylko tatę…że może być tylko sama albo tylko ze mną…mówię, że przecież nie przeszkadzalibyśmy jej, pomagalibyśmy, że chcieliśmy spędzić razem Wielkanoc i pojechać…mama mieszka w 4 pokojowym mieszkaniu, z osobnym wc i łazienką, dużym przedpokojem, więc korzystalibyśmy tylko z łazienki i kuchni i jednego pokoju…
    Mama nie toleruje i przykro komentuje, gdy słyszy że ja i mąż mówimy do siebie „kochanie”, denerwuje ją gdy ja mówię do niej o moim mężu „mój mąż” a nie po imieniu, często mówi o nim „on” – mówi, że wszyscy się z nas śmieją jak to słyszą, że mamy do siebie mówić normalnie po imieniu a już na pewno „nie ciumkać do siebie” w jej obecności, bo ona nikogo nie ma i źle się z tym czuje. Ma do mnie mama także pretensje o to, że co ja mam za męża, który nawet nie zadzwoni do mojej siostry, wiedząc, że ta jest samotna, nie zapyta o to jak się czuje, czy nie potrzebuje w czymś pomocy…i że to na pewno moja wina, bo ja mu nie pozwalam, bo jestem o niego zazdrosna. Kiedyś powiedziałam o tym mężowi…jego reakcja – żeniłem się z Tobą, nie z twoją siostrą…mama to co innego, to moja teściowa, to Twoja mama, ale nie mam obowiązku ani ochoty dzwonić do kogoś kto po pierwsze nieraz źle się zachowuje wobec mamy a i wobec nas też wiele razy…
    Także często mama komentuje moje rozmowy z mężem przez telefon i potem opowiada mojej siostrze co mówiliśmy, dlatego nauczyłam się wychodzić do innego pokoju z telefonem (wtedy czasem jestem podejrzewana, że mamę obgadujemy i że to jest bardzo niegrzeczne z mojej strony…czasem jestem strofowana jak dziecko).

    Parę dni temu była ta rozmowa z mamą na temat tego, że ona nie chce przyjazdu mojego męża tutaj. Przeżyłam to bardzo, płakałam mu do telefonu – nic dziwnego. Mąż powiedział – spokojnie, rozmawiajcie spokojnie, bez nerwów…wszystko da się wyjaśnić, sam też próbował z mamą rozmawiać. Postanowiłam zrobić herbatę, zaprosiłam mamę, chciałam, żebyśmy siadły przy stole, pogadały na spokojnie, wyjaśniły parę spraw, chciałam oczyścić atmosferę…mama owszem przyszła, ale była ni to obrażona, ni to urażona, rozmawiała tak trochę oficjalnie…jakbym znowu coś zrobiła nie tak. Powtórzyła, że nie chce, by „on” przyjeżdżał, że ma do tego prawo, że się boi zachorować, że poza tym nie toleruje obcych mężczyzn, innych niż tata…ja na to mamo, ale my jesteśmy rodziną, chcieliśmy tu spędzić Wielkanoc i wrócić jeszcze do Anglii, bo jeszcze musimy popracować by móc mieć chociaż na pierwsza wpłatę na mieszkanie…mama na to, a była wtedy w fatalnym humorze, że mój mąż nie jest jej rodziną i jak chce to będzie mówić do niego „proszę pana”, ja na to, że mój mąż jest moją rodziną, mama na to że wcale nie…ja na to – mamo, przecież mąż i żona są rodziną, do tego nie potrzeba dzieci, tworzą rodzinę przez małżeństwo, z wyboru…tak jak ty i siostra jesteście moją biologiczną rodziną tak mąż jest moja rodziną z wyboru, z małżeństwa a twoim zięciem…powiedziałam o ślubie kościelnym, że w tym roku chcemy wziąć go najprawdopodobniej w Anglii i bardzo byśmy chcieli żeby była. Mama powiedziała, że chyba nie będzie jej, bo może się źle czuć, poza tym bardzo zaczęła bać się latania nie mówiąc o promach…że nawet z siostrą nie poleci a w ogóle to nie wiadomo, czy lekarz jej pozwoli. I żebyśmy sobie brali ten ślub a ona tu sobie będzie siedzieć w pokoju i modlić się w naszej intencji.
    Mąż powiedział, że i tak serdecznie mamę i siostrę zaprosimy a jak odmówią, to trudno…ślub weźmiemy. Zapytałam też mamę, dlaczego wtedy stanęła nam drodze do ślubu kościelnego, powiedziałam, że żałuję, że uległam, ale zrobiłam to bo bardzo ją kocham i bardzo zależało mi, by przy mnie była…i mama mi powiedziała, że nie ufała mojemu mężowi, że uważała, że po roku to małżeństwo się rozpadnie. I powiedziała jeszcze, że skoro nie zapoznaliśmy naszych rodzin ze sobą po oświadczynach, to ona zrobiła „mały wywiad” na temat rodziny mojego męża i jego samego, bo tak się złożyło, że znała kilka osób, które ich znały…i że jego rodzice a w szczególności brat byli bardzo porządni, normalni no ale mój mąż to był „lewak do roboty, olewał wszystko, nic mu się nie chciało”. Moje pytanie było tylko jedno – mamo, dlaczego z nami nie rozmawiałaś, rzeczywiście błędem było to że was nie poznaliśmy ale to już za późno, za późno.

    I od tej pory coś się we mnie zmieniło, jakby pękło, jest mi cholernie przykro, kocham mamę a jednocześnie boję się, że moje serce skamienieje, żeby się chronić. Popadam w depresję. Liczę dni do wyjazdu…i mam wyrzuty sumienia. Nie mam ochoty nic robić, ubierać się, malować, sprzątać, nic. Rozmawiam z mamą grzecznie, unikam konfliktów…ale częściej siedzę zamknięta w pokoju i udaję, że coś robię. Bardzo żałuję, że nie przyjechałam tylko na 2 tygodnie, na sam czas i postokres zabiegu…wiem jedno, że jak mama przeforsuje tę Wielkanoc, jak doprowadzi do tego, że mój mąż nie przyjedzie i święta spędzimy osobno – to długo nie przyjadę do domu. Bardzo mamę kocham, ale doszło do tego, że jestem rozbita na kawałeczki, żeby nie płakać zażywam leki uspokajające i nasenne, żeby spać…i to okropne poczucie winy, które mam i które mnie chyba zabije.

    Wybaczcie długi post, to miał być tylko komentarz do artykułu a co wyszło…

    Naprawdę, czasem tak bardzo chciałabym być znowu dzieckiem, którym byłam i nie dożyć tej dorosłości z którą sobie nie mogę poradzić.

  7. Jeszcze mały dopisek do mojego długiego posta…Mama podczas tej rozmowy powiedziała, że miała taki plan, że tę Wielkanoc spędzimy we dwie (plus moja siostra, czego nie dodała, ale nie trzeba było, to oczywiste) a mój mąż tam sam, poczeka na mnie a potem ja sobie wrócę.

    Jestem rozbita, roztrzęsiona, nie wiem co robić, jak się zachowywać.
    Jak w antycznej tragedii, każde rozwiązanie jest złe, moje wyrzuty sumienia i poczucie winy mnie dobijają, już nie daję rady.

    Basia

  8. Macie dziewczyny matki rodem z „dnia świra”, osoby toksyczne, 1sza broń w arsenale – wywoływanie poczucia winy i długu – bo to najskuteczniejsza metoda kontroli. Narcyzm i Manipulacja,…. za chwilę dramat z niczego, zaraz odwracanie kota ogonem i granie ofiary.
    Bardzo jest skomplikowane wyjść z tego

  9. Znalazłam tę historię po ponad 5 latach. Troszkę jakbym czytała o sobie, tylko w bonusie mam: mieszkanie w jednym domu z rodzicami i moją babcią…a, i jeszcze starszą siostrą na jednym podwórku.
    Mamy z mężem 2 synów. Zostałam w domu rodzinnym, żeby na stare lata pomóc rodzicom. Odkąd mój mąż zjechał z zagranicy sytuacja zaczęła stawać się napięta- moja mama również ma silny charakter, tylko ona ma rację i nie potrafi nikogo dopuścić do słowa, tata jest jej poddany, dodatkowo na emeryturze brzydko mówiąc zezgredział. Z siostrą, z którą dzielimy podwórko, wjazd do domu nie rozmawiam.
    Dom rodziny miał być dla mnie. Porobiliśmy trochę remontów, ale kiedy 2x pytałam czy nam zapiszą, bo chcemy robić na swoim, mama powiedziała, że: jak przejdzie na emeryturę, a to jak się covid skończy, a to jak będę lepszą córką bo byłam inna i się zmieniłam(na gorsze). Tak, wyszłam za mąż, mam dzieci i także swoje zdanie. Choć tak na prawdę boję się usta otworzyć, bo wiem, że i tak powiem źle. Dlatego się nie odzywam. To też źle. Mój mąż już ostatkami cierpliwości znosi tę sytuację, gdzie przy stole zasiądzie babcia, mama i moja niepracująca siostra i kiedy my jesteśmy w pracy mogą do woli analizować nasze zachowanie. (Kiedyś wieczorem siedzieliśmy przy stole w kuchni, przed nami stała butelka wody z saturatora, to rano schodząc na dół usłyszałam i zobaczyłam jak babcia relacjonuje mamie jak siedzieliśmy przy stole, a na nim stała flaszka wódki. Mama tylko westchnęła jakby:eee i tyle. A ja weszłam i powiedziałam: co ty opowiadasz, jaka wódka? butelka wody stała przed nami! Z płaczu myślałam, że się rozpadnę na kawałki. Za kogo oni nas mają??? A dodatkowo siostra robi mi czarny PR, bez mała do 4 liter im wchodzi jaka to ona cudowna córunia. Ale na „cześć” mojego męża nie odpowie. Rodzice, już teraz to dokładnie widzę, nie trawią mojego męża- bo on nie chce im się podporządkować. Najlepiej by było gdybyśmy remontowali dom rodziców, ale bez zapisu. Mówiłam mamie, że mamy oszczędności i chcielibyśmy zrobić remont, ale na swoim.
    Zdecydowałam, że trzeci raz nie zapytam.
    Obecnie sytuacja wygląda tak, że albo ktoś patrzy na nas spod byka, albo się nie odezwie póki ja o coś nie zapytam.
    Nadmienię jeszcze, że trochę sama sobie zaszkodziłam, bo zbyt otwarcie albo na luzie traktowałam moją siostrzenicę.
    Rok temu, kiedy czegoś jej zabroniłam, a ona i tak to zrobiła, powiedziałam, że powiem jej mamie o tym wszystkim. Mała (8 lat) powiedziała, że mama i tak nic jej nie powie ani nie zrobi, a poza tym „powiedziała, że jeśli jeszcze kiedyś pociągnę ją za ucho to się dowiem”. (Owszem, była taka sytuacja że złapałam ją za płatek ucha, ale to była zabawa. Robiłam tak moim dzieciom, głupia ja, zrobiłam tak jej. Z perspektywy siostry nie dziwię się, że mogła o to być zła, ale nie poznała tej historii z drugiej strony.)
    Wtedy w nerwach powiedziałam małej, że jak jestem taką złą ciotką, to żeby nie przychodziła do nas kiedy jestem w domu.
    Jak się potem dowiedziałam, przekazała siostrze, mamie i babci, że ja zabroniłam jej przychodzić do MOJEGO domu. Tak bezgranicznie zaufali słowom dziecka. Nikt nie podjął ze mną rozmowy. Wkurzyło ich najbardziej to, że miałam powiedzieć, że to MÓJ dom. Potem oczywiście słyszałam podniesione głosy mamy, kiedy rozmawiała z babcią, że ona może sobie nie życzyć, żeby do nas przyjeżdżali znajomi bo póki co to jest JEJ dom. No więc nie zapraszaliśmy nikogo, nawet na urodziny dzieci. Teściów też nie tolerują.
    Sytuacja z teraz? Ja, ze zszarganymi nerwami, napiętą sytuacją z mężem, ale zdecydowaliśmy, że idziemy na swoje. Nie chcemy czekać, aż łaskawie zapiszą nam ten dom, zwłaszcza, że dzielimy z siostrą podwórko i wjazd na nasze posesje, a nie dogadujemy się w ogóle.
    Ja wciąż mam poczucie winy, że zostawię moich rodziców…że jestem im coś winna, że jako młodsza córka powinnam zostać z nimi i im pomagać. A oni nadskakują mojej starszej siostrze, a do mnie „się nie wtrącają i nie interesują”.
    Wiem, że dla szczęścia mojej rodziny muszę coś z tym zrobić, ale tak zostałam tak wychowana, że czuję się uzależniona od moich rodziców. trudno mi podjąć decyzję, boję się, że kiedy się wyprowadzę nasz kontakt się urwie, bo nikt nie będzie umiał wyciągnąć ręki.
    Jednak prawda jest taka, że nie czuję się tutaj jak w domu, czuję się kontrolowana, ograniczana, negowana, nierozumiana i niesprawiedliwie potraktowana. Jak kiedyś powiedziałam to mojej mamie odpowiedziała, że naczytałam się za dużo książek.
    Rodzice potrafią krzywdzić swoje dzieci. Bardzo boli ignorancja, milczenie. Nie stawianie sprawy jasno, brak rozmowy.
    Mnie nigdy nie powiedzieli wprost o co im chodzi. Wiem, może jestem zbyt emocjonalna i zaraz płaczę, ale wolałabym wiedzieć co zrobiłam źle.
    Znając moją sytuację nie chcę, aby nigdy moje dzieci czuły się podobnie. Aby musiały zasłużyć na moją miłość, aby musiały robić wszystko tak, jak mi się podoba. Chcę, aby żyły swoim życiem i nie oczekuję, że będą się nami zajmować na starość.
    Chcę być panią swojego domu, ponosić konsekwencje własnych decyzji, nareszcie dorosnąć!( a mam 37 lat).
    I wreszcie odciąć pępowinę!

  10. Świetny tekst. Duże brawa za odwagę do odwrotu od konwencjonalnej ścieżki życiowej i wybór własnej drogi. Ten artykuł to nie tylko opowieść o odważnych wyborach, ale także o poszukiwaniu własnej tożsamości i akceptacji samej siebie, pomimo ewentualnych oporów otoczenia. Niezwykle inspirujące jest to, jak autorka radzi sobie z ocenami społecznymi i jak dąży do swojej autentyczności.

Dodaj komentarz