Tęsknię. Bardzo, bardzo tęsknię za samolotem, wyjazdem, pakowaniem się, dźwiganiem walizek i poznawaniem nowych miejsc. Mogłabym wyjechać dosłownie gdziekolwiek – tęsknię za Londynem, upałem prosto z Male i turkusowym morzem na Favignanie. Marzy mi się próbowanie nowych rzeczy, nieskończone wycieczki samochodowe i zwiedzanie miejsc, których nie widziałam nigdy wcześniej. Wybrzeża, muzea, teatry, galerie, musicale, klify, końce świata – najlepiej jeśli wszystko to oglądam trzymając za rączkę któreś z moich dzieci.

No właśnie. Podróżowanie z dziećmi. Czy to w ogóle ma sens? Czy nie lepiej zostawić maluchy u babci i relaksować się bez myślenia o drzemkach, zabawkach, brudnych koszulkach i marudzeniu?

To, że i M. i ja kochamy podróżować to żadna tajemnica – od samego początku naszego związku podróże były wpisane w to, co dzieje się między nami. Pamiętam dokładnie ten moment, w którym uderzyło mnie to, że go kocham – na lotnisku oczywiście. Przez chwilkę Londyn był naszym domem, a kolejne wyjazdy bliższe i dalsze stawały się dla nas czymś w rodzaju cementu. Fajnie jest oderwać się od codzienności i spojrzeć na siebie na tle lazurowej wody czy skalistych gór. Kiedy na świecie pojawiła się Hana, stwierdziliśmy, że bardzo chcemy pokazywać jej to, co sami oglądamy podczas wyjazdów i rzeczywiście szybko zaczęliśmy. Najpierw Polska i wypad do Doliny Chochołowskiej, gdy Hana miała chyba sześć czy osiem tygodni. Dla nas bajka, którą staramy się teraz kontynuować. Bardzo często pytacie mnie w mailach czy na insta o różne rzeczy dotyczące tego, jak podróżować z dzieckiem i nie oszaleć. Mam nadzieję, że moje odpowiedzi będą przydatne 🙂

Malediwy, Hana 3,5 roku, Maksymilian 1,5 roku

Czy macie jakąś listę niezbędników w podróży?

Zwykle staramy się pakować minimalistycznie po to, aby jak najmniej dźwigać. Zabieramy ze sobą jak najmniejszą ilość ciuchów, mamy w walizce zawsze jakiś płyn lub proszek do prania, nie przesadzamy z zabawkami czy z prowiantem. Zasada jest jedna: mamy sobie dać radę z dziećmi i bagażem za jednym razem. Zwykle kończy się wszystko na jednej większej walizce, jednej mniejszej, mojej torebce (lub torbie na aparat) i plecaku Mirka. Staramy się, aby dzieci nie miały dodatkowych pakunków. Jeśli podróżujemy samochodem, pozwalamy sobie na więcej rzeczy, ale wciąż, tuż przed wyjazdem, robimy kontrolę i usuwamy z bagażnika przynajmniej kilka rzeczy, bez których damy sobie spokojnie radę.

Zawsze mamy przy sobie:

  • chusteczki nawilżane, płyn antybakteryjny, płyn do mycia naczyń (przydaje się do mycia butelki na kaszkę, ale i do mycia kubeczków i innych rzeczy, które mamy przy sobie. Bywa naprawdę różnie.)
  • nowe zabawki i książeczki – najczęściej przed wyjazdami robię książkowe zakupy i wybieram kilka nowych rzeczy. Jeśli jedziemy gdzieś samochodem, pozwalam sobie nawet na 2-3 nowe książki na dziecko. Do samolotu zabieramy po jednej. Do tego lubię dołożyć kolorowanki z obowiązkowymi naklejkami, kredki i karty do Piotrusia z aktualnie ulubionymi postaciami z bajki. To daje całą masę możliwości – karty to gra, opcja na zorganizowanie teatrzyku.
  • telefon i grę czółko dla dzieci – wiele razy uratowało nam to sytuację, chociażby podczas czekania na posiłek czy na tatę, który postanowił zrobić zdjęcia z wieży w Kotorze 😉 Zabieramy też tablet z bajkami – ukochanymi i nowymi po to, aby w trudniejszej chwili dzieci mogły się zrelaksować. Zasada jest jednak taka, że nie włączamy bajek codziennie. To ma być raczej coś wyjątkowego w podróży.
  • lekarstwa – szczególnie te na biegunkę, bolący brzuszek, zatrucia pokarmowe itd. Mamy ze sobą zawsze zapas elektrolitów dla dorosłych i maluchów (w razie wymiotów, biegunki, osłabienia), coś na ukąszenia, kremy z wysokimi filtrami, plastry. Staram się też zabierać katarek w razie problemów z noskami, plasterki z olejkami eterycznymi na katar, jakiś sprej do nosa i coś na kaszel. Zawsze przed podróżą umawiam się na wizytę u lekarza – czasem jest to lekarz podróży. Jestem zwolenniczką szczepień i sprawdzam, czy w razie dalszego wyjazdu musimy jakoś jeszcze się zabezpieczyć.
  • ubezpieczenie i kartę EKUZ – na szczęście do tej pory nie musieliśmy korzystać z takich rzeczy, ale zawsze pamiętamy o tych dwóch rzeczach. Mnie daje to poczucie bezpieczeństwa, że w razie czego mam się o co oprzeć.
Cannes, Hana 2 latka, Maksymilian 2,5 miesiąca
Miami, Hana 1,5 roku, Maksymilian w brzuchu

Jak wygląda typowy dzień w podróży z maluchem?

Myślę, że kluczem do sukcesu jest pilnowanie tego, aby rutyna dnia dziecka była jak najbardziej zachowana w czasie podróży. Jest to możliwe – wszystko zależy od organizacji. Przede wszystkim staramy się dbać o drzemki – przeskakiwanie ich nigdy nie wyszło nam na dobre. Wypoczęte dziecko zupełnie inaczej się zachowuje, ma naładowane baterie i o wiele lepszy nastrój. Nie wyobrażam sobie spacerować po Rzymie z wrzeszczącym maluchem, który po prostu marzy o tym, aby zamknąć oczka na godzinkę lub dwie.

Równie ważne jest pilnowanie tego, aby wieczorny rytuał zasypiania też był podobny do tego, jak jest w domu. Choć zawsze kusi nas wieczorne spacerowanie po nowych miejscach, zwykle wracamy do hotelu tak, aby dzieci mogły spokojnie zasnąć o tej samej porze, co zwykle. No dobrze, pół godziny dłużej – do przyjęcia.

Oprócz pilnowania tego, aby dzieci się wysypiały, dbamy też o to, aby posiłki w ciągu dnia odbywały się w spokojnej atmosferze. Żadnego podjadania tylko po to, aby zapchać brzuszki zamiast obiadu. Bardzo lubimy traktować te niezbędne momenty dnia jak okazje do zorganizowania pikniku na trawie, odwiedzenia ciekawego miejsca, wypróbowania nowych smakołyków czy nawet zrobienia dłuższego postoju w trasie.

Jak wygląda typowy dzień w podróży? Bardzo przypomina naszą zwykłą, krakowską sobotę, z tym, że poznajemy masę nowych miejsc.

Key West, Hana 1,5 roku, Maksymilian w brzuchu
Rzym, Hana 9 miesięcy

Jak znaleźć czas dla siebie podczas podróży z dzieckiem?

Chyba najbardziej lubimy podróżowanie z maluchami – z jednej strony wiąże się to z tym, że taki wyjazd jest dla nas rzeczywiście czasem na relaks i zwolnienie obrotów. Zwiedzając świat z dziećmi musimy regularnie siadać, zachwycać się kwiatkami, zwierzakami, widokami i karuzelami. Regularnie bawimy się na placach zabaw, gramy w podróżne gry, śpiewamy w samochodzie i raczej nie mamy szans na rozmowy o pracy, obowiązkach i innych poważnych sprawach. Dzieci zmuszają do odpoczynku. Wiele razy spędzaliśmy wieczory na balkonie hotelu, popołudnia w parkach lub w sklepach spożywczych 😉 Choć lubimy próbować nowe smakołyki, często robimy zakupy i przygotowujemy sami jakieś dobre rzeczy. Dzięki temu odkryłam mnóstwo pysznych produktów, zaczęłam bardziej eksperymentować i teraz traktuję wizytę w spożywczaku jako punkt obowiązkowy 😉

Podróż ma być momentem odpoczynku i ładowania baterii – dla każdego. Choć inaczej się podróżuje z dziećmi i tak można znaleźć mnóstwo okazji na bardziej dorosły relaks. Kiedy wyjeżdżamy tylko we czwórkę, staramy się co jakiś czas rozdzielać. Kiedy Mirek zabiera dzieci np. na plac zabaw, a ja mogę spokojnie oddać się fotografowaniu chorwackiego brzegu. Gdy ja zajmuję się usypianiem, Mirek idzie na wymarzony mecz NBA. Jedyne, co trzeba zrobić, to pogadać o tym, co jest ważne, co chce się zrobić, przeżyć, zobaczyć i omówić sposób realizacji planu.

Jedną bardzo ważną rzeczą jest dla nas też samo podejście do siebie podczas wyjazdu. Może nazwałabym to życzliwością do siebie? Staramy się w czasie wyjazdów raczej nie nastawiać na to, aby w równych 50% dzielić się opieką nad dziećmi. To w ogóle nie zdaje egzaminu, sprawia raczej, że pojawia się frustracja i pretensje. Kto bardziej sobie odpoczął? Kto miał więcej czasu? Kto jest bardziej wyczerpany? Nie ma takiego tematu. Zależy nam zawsze na tym, aby wyjazd był okazją do tego, aby każde z nas się zrelaksowało czy spędziło fajnie czas – także ten czas bez pozostałych członków rodziny. Powiedziałabym nawet, że dbamy przede wszystkim o to, aby to drugie było wypoczęte. Dlatego kiedy ja chcę sobie coś poczytać, Mirek zabiera dzieci na bardzo długi spacer i nie każe mi przerywać czytania nawet wtedy, gdy minęło zbyt dużo czasu. Po prostu czeka. Podobnie robię ja. Gdy byliśmy przejazdem w Monachium w październiku, Mirek zamarzył o Octoberfest i urwał się wieczorem na zwiedzanie miasta 😉 Dla mnie to żadna rozrywka, chętnie też zrelaksowałam się w hotelu, gdy dzieci zasnęły. Myślę, że takie podejście naprawdę wiele zmienia.

Od czasu do czasu zdarzają nam się wyjazdy z innymi ludźmi – z moimi rodzicami, bratem czy kuzynem Mirka. Wtedy fajnie jest spróbować się wyrwać nawet na pół godziny we dwoje. Oczywiście nigdy się nie nastawiamy na to, że ktokolwiek będzie miał ochotę zająć się dziećmi. Kiedy jednak to się dzieje, korzystamy na sto procent. W ten sposób Mirek zabrał mnie na snorkeling na Malediwach (prawie dostałam zawału!) i na drinka w Budapeszcie. Nie liczy się dla nas czas (zawsze to trwa dosłownie chwilkę), ale sam fakt, że na chwilkę jesteśmy tylko we dwoje w zupełnie nowym miejscu.

Wenecja, Hana 2 latka, Maksymilian 2,5 miesiąca
Portugalia, Hana 2,5 roku, Maksymilian 9 miesięcy
Samochodem przez Szwajcarię

Czym zająć dzieci w podróży?

Podróżowanie z dzieckiem różni się oczywiście od tego, co dzieje się w czasie dorosłych wyjazdów. Małe dziecko chce przede wszystkim się bawić, nie znosi nudy i ma dość siedzenia w jednym miejscu. Maluch ma też zupełnie inne zainteresowania i niekoniecznie musi mieć ochotę na robienie tego, co akurat sobie wymyślił rodzic. Dla nas bardzo pomocne było przede wszystkim uświadomienie sobie, że wyjazdy z dziećmi naprawdę są czymś zupełnie innym. Staramy się zawsze dbać o to, aby nie tylko zachowana była rutyna dnia, drzemki, pory posiłków, ale też momenty na zabawę. Oznacza to, że oprócz szukania atrakcji turystycznych, my szukamy ciekawych parków, placów zabaw, rzeczy do zrobienia właśnie z dziećmi.

Pewnie część z Was zastanawia się nad tym, czym zająć dzieci w podróży, żeby mieć święty spokój 😉 Nie jestem na sto procent pewna, że jest to możliwe. Jeśli już decydujemy się na podróż z dzieckiem, musimy pamiętać o tym, że raczej nie będzie zbyt wielu momentów, w których tymi dziećmi nie będzie trzeba się zajmować. Gdy podróżujemy z kimś jeszcze, zabieramy ze sobą babcię czy ciocię, może rzeczywiście na chwilę się oderwiemy od roli rodzica. Prawda jest jednak taka, że to wciąż podróżowanie z dzieckiem – nie ma co marzyć o całonocnych imprezach, prażeniu się na plaży przez cały dzień czy o robieniu 1000 km samochodem w ciągu jednego dnia. Owszem, można zrobić wiele, aby dzieci były zaabsorbowane czymś innym, ale to nie zapewni nam kilku godzin beztroski. Zamiast szukania magicznych sposobów na osiągnięcie świętego spokoju, warto pomyśleć o tym, co jest dla nas naprawdę ważne. Czy chodzi o wyjazdy, podczas których rodzice zupełnie zapomną o całym świecie? Czy chodzi o wyjazdy rodzinne, wspólne zwiedzanie tego świata i spędzanie czasu? Jeśli wybieramy tę pierwszą opcję, zabieranie dziecka w podróż to coś bezsensownego. Dziecko w podróży wtedy męczy, denerwuje i zawraca głowę. Rodzic żałuje wyjazdu, ma dość, nie potrafi się cieszyć tym, co widzi. Jeśli natomiast chodzi o drugą opcję, podróże z dziećmi mogą być czymś wspaniałym i ulubionym. Trzeba koniecznie spojrzeć na takie wakacje z tej perspektywy i po prostu wybrać to, co jest dla rodziny najlepsze.

Tak, jak wspomniałam wcześniej, dla nas wspólne podróżowanie jest najlepszym wyborem. Prawdopodobnie jest tak dlatego, bo nie mamy żadnych oczekiwań związanych z wolnością, beztroską czy toną luzu tylko dla rodzica. Chcemy zabierać dzieci w nowe miejsca i mamy świadomość tego, że takie wyjazdy wiążą się z zupełnie nowym rytmem, innym rytmem niż ten dorosły.

O tym, jak przetrwać podróż samochodem napisałam tutaj.

Budapeszt, Hana 4 latka, Maksymilian 2 latka

Jak wyluzować się w czasie wyjazdu wtedy, gdy dzieci szaleją?

Jedną z najłatwiejszych podróży, jakie mamy za sobą to te, gdy dzieci miały poniżej dwóch lat. Wtedy w grę wchodziły wózki i nieskończone drzemki. O tak, wtedy o wiele łatwiej było spędzić pół dnia w muzeum, posiedzieć spokojnie na brzegu rzeki i popijać pyszną kawę. Kiedy dzieci robią się starsze, pojawiają się nowe wyzwania, każdy członek rodziny może mieć nowe potrzeby i zupełnie inną wizję dnia. Oznacza to, że częściej mogą pojawiać się konflikty i problemy. Przygotowałam dla Was kilka moich ulubionych sposobów na radzenie sobie z niegrzecznymi sytuacjami:

  • zastanów się, czy rzeczywiście chodzi o niegrzeczne zachowanie czy po prostu o bycie dzieckiem – wiele razy wspominałam już o tym w tekście, podkreślę to raz jeszcze. I może przypomnę słowa Janusza Korczaka „Nie ma dzieci grzecznych, są wygodne”. Rodzice zbyt często oczekują od dzieci tego, aby po prostu były cicho i nie zawracały głowy przez nawet przez kilka godzin. Niech samo się sobą zajmie. Takie oczekiwania są pozbawione sensu i sprawiają, że trudno czymkolwiek się cieszyć. Dziecko jest w takim czasie w swoim życiu, gdy rozpiera je energia, jest zaciekawione światem, nowymi rzeczami, doświadczeniami, ludźmi i wszystkimi nowymi bodźcami. Często też pojawia się nuda – zbyt długa jazda samochodem, niekończąca się podróż samolotem. Wszystko to sprawia, że pojawia się „niegrzeczne” zachowanie, czyli zwyczajne dziecięce reagowanie na to, co się dzieje.
  • nie stosuj zbyt wielu wyciszaczy dziecka – mam na myśli tablety, gry na telefonie i tego typu gadżety. Oczywiście – można włączyć czasem jakąś bajkę, ale jedną w ciągu dnia. Można pozwolić dziecku na zabawę na tablecie, ale przez 20 minut, nie więcej. Podróż jest dla dziecka kolejną okazją do uczenia się społecznych zachowań i regulowania samego siebie. Jeśli nauczysz malucha, że nawet jazda samochodem może być fajnym momentem, będziesz mieć mniej problemów w innych sytuacjach w przyszłości. W samochodzie można rozmawiać, śpiewać, grać w karty, liczyć czerwone pojazdy za oknem, obserwować chmury, ptaki, drzewa. Dzieci mogą ze sobą o czymś pogadać, przeglądać książeczki i robić całe mnóstwo innych rzeczy. W samolocie można oglądać chmury, odgadywać ich kształty, układać lego, rysować i bawić się. Czas może upłynąć bardzo szybko i wcale nie trzeba w tym celu włączać kolejnej bajki. Im więcej sposobów na nudę pojawi się w życiu dziecka, tym mniej takich elektronicznych potrzeb pojawi się później. Jeśli natomiast wybierasz zwykle tablet jako sposób na zajęcie dziecka, zamiast uczenia go, wyłączasz guziczek na godzinkę lub dwie, po czym znów wraca do Ciebie sfrustrowany lub zmęczony maluch, który nadal nie wie, jak radzić sobie z nudą.
  • zapewniaj dziecku każdego dnia odpowiednią ilość atrakcji – jeśli chcesz uniknąć szaleństwa znudzonego dziecka, zadbaj o wymęczenie go do granic możliwości 😉 Zachęcam szczególnie do takiego planowania dnia, aby znalazło się w nim miejsce na ruch przez co najmniej godzinę. Może to wyglądać bardzo różnie – od wizyty w parku po długi spacer. Może zabawa w wodzie? Może wyścigi z tatą? Druga kwestia to interesujące dla dzieci atrakcje turystyczne. Naszym hitem była wizyta w Sea World  gdzie spędziliśmy cały dzień. Hana była zachwycona i przeszczęśliwa, po czym padła wykończona wcześniej niż zwykle 😉 W niemal każdym miejscu można znaleźć lub zorganizować coś, co będzie bardzo ciekawe dla maluchów. U nas świetnie zadziałało nawet wielkie zbieranie muszelek w Portugalii – chodziliśmy po plaży przez pół dnia, uciekaliśmy przed falami, odkrywaliśmy nowe, dziwiliśmy się kształtom, a później musieliśmy zrobić sobie przerwę na porządną drzemkę.
  • zastanów się nad tym, dlaczego dziecko jest niegrzeczne lub marudne – może jest głodne, może jest zmęczone, może pojawiła się jakaś inna potrzeba? Zamiast irytowania się zachowaniem, warto dojść do jego przyczyn. Jeśli skupisz się jedynie na tym, co niegrzeczne i niechciane, nie rozwiążesz problemu.
  • szukaj okazji do własnego relaksu, odpoczynku i wyjścia z roli rodzica – czasem może to działać jedynie wieczorem, czasem tylko wtedy, kiedy zdarzają się drzemki. Niech tak będzie w takim razie. Jeśli to jedyna opcja, wykorzystaj ją na 105%! Podczas drzemek zatrzymaj się, wyluzuj, wypij kawę, pooglądaj miasto, poczytaj. Nie musisz wcale pędzić, aby obejrzeć kolejną atrakcję turystyczną. Zwolnij. Wieczorem zadbaj o swoje własne dobre samopoczucie. Pamiętaj też o chwili tylko dla siebie w ciągu dnia – jeśli jest z Tobą też ten drugi rodzic, podzielcie się czasem obowiązkami.

Komentarzy

  1. Świetnie to wszystko się czyta;). Mnie najbardziej przerażają WIELOgodzinne podróże samochodem… dzieci w przeciwieństwie do nas są mocno zapięte w fotelikach, nie mogą się ruszyć, odchylić, zmienić pozycji… Moja córka mimo przerw podczas dłuższych wyjazdów zwyczajnie nie chce już wracać do fotelika, bo wie co ją czeka… Dlatego w naszym przypadku absolutnie maksymalny czas podróży w ciągu dnia to jakieś 6 godzin. Mam kilka pytań:

    Ciekawa jestem jak radziliście sobie z jetlagiem u dzieci:)?

    Czy planując podróż bierzesz pod uwagę godziny lotów, czy w ogóle nie zwracasz uwagi? (przykładowo – lot jest o 4 nad ranem…a na lotnisku trzeba już być o drugiej w nocy…- jak sobie z tym radziliście? – to przecież „zaburzenie” rytmu dziecka i gwarancja marudzenia i kilkugodzinnego nawet ryku….

    Czy wybierając lot bierzesz pod uwagę odległość lotniska od miejsca, gdzie będziecie spali?

    1. W naszym przypadku też 6 godzin to maksymalna ilość czasu w fotelikach, w tym czasie staramy się robić przerwy nie tylko na rozprostowanie nóg, ale też wybieganie 🙂

      Planowanie podróży samolotem u nas zaczyna się raczej od szukania dobrych ofert – to jest temat numer jeden 😉 Myślę, że jeśli zaburzamy rytm dnia w ten sposób raz na jakiś czas, nic złego się nie stanie. Warunkiem jest oczywiście to, co zrobimy z dzieckiem później. Następny dzień po locie tego typu (np. ze zmianami stref czasowych, kontynentów) zawsze jest mniej intensywny, bardziej skupiony na ogarnianiu się i odsypianiu. Sam taki lot też musi przebiegać w jak najbardziej zrelaksowanej atmosferze i musi absolutnie wykluczać jakąkolwiek nudę. Jeśli jest nuda + zmęczenie wywołane zmianą stref czasowych czy po prostu nocnym lotem, można od razu spodziewać katastrofy, o której piszesz.

      „Czy wybierając lot bierzesz pod uwagę odległość lotniska od miejsca, gdzie będziecie spali?” – różnie. Raczej podejmujemy decyzję tak, aby jak najrzadziej zmieniać miejsce. Jeśli w mieście zostajemy na dłużej, wybieramy takie miejsce do spania, z którego będzie nam po prostu najwygodniej podczas całego pobytu.

      🙂

  2. Jestem zbyt nerwowa na takie przygody. Mam za sobą trzy wycieczki i więcej się na razie nie wybieram. Byłam z siedmiomiesięczną córą na wakacjach, samochód, samolot, autokar i jeszcze raz samochód, malutka w samolocie szalała, nie pomógł wór zabawek i książeczek, przepadły drzemki, potem w upale do autokaru, mała marudna, bo śpiąca, a nie może zasnąć, jak zasnęła to musieliśmy się przesiadać do samochodu, obudziła się po 10 minutach i już nie mogła zasnąć, płacz i marudzenie, ja spocona, umęczona i wściekła, mąż ganiał z torbami, wózkiem. Problem był taki, że córa nie zasypiała w wózku, nosiłam ją w chuście, upał niesamowity, mnie ciężko i gorąco, ona spocona i marudna. Pokój, w którym mieszkaliśmy nie miał wanny, kąpiele były wyzwaniem, Malutka boi się prysznica, więc ta opcja odpadała. Kąpałam ją w dmuchanym baseniku, usypiałam, tuliłam i karmiłam piersią. Jak myślę o tych wyjazdach to pamiętam tylko nerwy i stres – czy zdążymy wrócić na drzemkę, czy już nie jest głodna, czy spakowałam do wózka wszystko co potrzebne i tak w kółko. Lubię czytać, że ludziom udaje się podróżować ze smykami i odpoczywają w między czasie. Ja tak nie potrafię. Próbowałam kilka razy i nie chcę nawet o tym słyszeć.

    1. Anna, w takim razie bardzo mocno współczuję Ci takich doświadczeń 🙁 To rzeczywiście musiał być dla Ciebie wielki stres. Może skoczyliście od razu na zbyt głęboką wodę? Fajnie mogą sprawdzać najpierw naprawdę małe, krótkie wycieczki (nawet kilka godzin), a potem, z czasem, gdy wszyscy nauczycie się wspólnie siebie w podróży coś więcej. Z tego co piszesz wynika, że mieliście BARDZO dużo wrażeń od razu – samochód, samolot, autokar, znów samochód – to może stresować wszystkich. Trzymam kciuki <3

  3. Ooo, poruszyłaś mój temat 🙂 Ja jestem samotną matką i od 2,5 roku podróżuję z moim synkiem (dziś już 4-latek) przynajmniej dwa razy w miesiącu. Zjechaliśmy Polskę, w tym roku mały zobaczył ze mną już sześć krajów. Zgadzam się ze wszystkimi Twoimi wnioskami i radami, ale dorzucę swoją cegiełkę. Siłą rzeczy musiałam znaleźć dobry sposób na to, żeby zająć jakoś małego w trasie. Zdarza się, że jest to kilka dobrych godzin jazdy tylko we dwójkę samochodem. I tutaj najlepiej sprawdziło się to, że potraktowałam go jak partnera, nie jak dziecko. Rozmawiamy jak równy z równym, planujemy podróż, radzę się go, czy mam jechać w lewo czy w prawo, wybieramy miejsce, w którym zatrzymamy się na obiad itp. U nas to działa doskonale. Nigdy, autentycznie nigdy nie miałam buntu i „nudzi mi się”. Pozdrawiam 🙂

  4. Jak czytałam ten fragment „Jedną z najłatwiejszych podróży, jakie mamy za sobą to te, gdy dzieci
    miały poniżej dwóch lat. Wtedy w grę wchodziły wózki i nieskończone
    drzemki. O tak, wtedy o wiele łatwiej było spędzić pół dnia w muzeum,
    posiedzieć spokojnie na brzegu rzeki i popijać pyszną kawę.” to mi się łezka w oku zakręciła 🙂 Moja mała ma 11 miesięcy i „nieskonczone” drzemki obecnie to juz jest tylko 1 drzemka 30 minut 😉 jak byla mlodsza spala 3, na samym poczatku 4 drzemki – tez po 30 minut 😀 pół dnia w muzeum? w wózku? to tylko z moja rozdartą córką 😀 droga w aucie? tylko nocą 😀 ja mam nadzięję właśnie, że jak będzie mieć 2 latka to będzie łatwiej to będziemy mogły kolorować, zajmie ją fabuła bajki, którą jej będę czytać lub cokolwiek 🙂

    1. To tylko dowód na to, jak różnią się od siebie maluchy 😉 Dla nas chyba najtrudniejszym momentem były właśnie te chwile, gdy drzemki się skończyły (maksymalnie jedna w ciągu dnia) i dzieci też średnio interesowały się czymkolwiek niż wyjście z samochodu 😉 Teraz znów jest świetnie, bo są zainteresowani tym, co widzą za oknem, prowadzą rozmowy ze sobą i się nie nudzą. Wzloty i upadki 😉

Dodaj komentarz