Trzy porody za mną. Szczerze mówiąc trudno mi w to uwierzyć. Sprowadzenie na świat dziecka zawsze było dla mnie niepojęte i tajemnicze – bez względu na to, jak wiele wiedziałam na ten temat. Z jednej strony cudem dla mnie było zawsze to, że w brzuchu rośnie maleńki człowiek. Pojawia się tam, rozwija, o czymś sobie myśli, staje się JAKIŚ, a w przyszłości będzie mieć swoje upodobania, cechy charakteru, indywidualną osobowość. Kogoś uszczęśliwi. Z kimś się pokłóci. Ktoś mu złamie serce. Osiągnie jakiś cel. Nauczy się jeździć na rowerze lub będzie robić fenomenalne zdjęcia. Przez ten maleńki groszek w brzuchu komuś zmieni się świat. Z drugiej strony jest ten poród, który zawsze (i do tej pory!) brzmi dla mnie jak jakaś kosmiczna bajka o niemożliwym. Jak to możliwe, że właśnie tak rodzi się dziecko?! Przeciska się i mimo tego jego mama może normalnie później chodzić, ćwiczyć, znów zachodzić w ciążę i znów rodzić dzieci. Maluch się rodzi, mija trochę czasu, wszystko w mamie wraca do normy. Dziwne.

Może właśnie dlatego poród jest tym, co dla wielu przyszłych mam jest przyczyną największego lęku w życiu? To coś zupełnie niepojętego – boimy się przecież nieznanego, nie wiemy, czego się spodziewać, chcemy poznać jak najwięcej opowieści, wyobrażamy sobie to wszystko i przy okazji od czasu do czasu wątpimy w możliwości swojego organizmu. Bo przecież ma boleć. Co to znaczy „boleć”? Jak draśnięcie czy jak amputacja nogi? A co jeśli ta „amputacja” potrwa 12 godzin? Jak ja przeżyję 12-godzinny poród? Co jeśli coś pójdzie nie tak? A komplikacje? Jakie są statystki? Co jeśli nie będę umiała rodzić? A jeśli nie będę mieć sił? A jeśli umrę?

 

Myśl za myślą, pytanie za pytaniem, wątpliwość za wątpliwością. Czas mija, dzidziuś rośnie. Poród coraz bliżej a lęk pozostaje. Czasem znika na chwilę, czasem jest łagodny, a czasem szepcze wprost do ucha najgorsze scenariusze.

 

Dziś postanowiłam napisać Wam więcej o tym, co zrobiłam, aby ten porodowy lęk przestał był częścią mojego życia i tej magicznej chwili. Czy się bałam? Oczywiście! Za każdym razem. Na szczęście wszystko to, co zrobiłam przed porodem, nad czym pracowałam, o czym myślałam – to pomogło mi w usunięciu strachu tak, że nie było po nim śladu podczas narodzin moich dzieci. Jestem bardzo ciekawa Waszych wniosków i mam nadzieję, że ten tekst pomoże tym z Was, które na swoje maluszki czekają. Uwierzcie mi, pisałam ten artykuł bardzo długo 😉

 

 

Szkoła rodzenia

Szczerze mówiąc, nie potrafię sobie wyobrazić przygotowania do porodu bez szkoły rodzenia. To jak proszenie się o traumę – i mówię to z pełną odpowiedzialnością za te słowa! Ok, teoretycznie jest tak, że ciało wie, co trzeba zrobić w czasie porodu. Kobiety rodziły dzieci, rodzą dzieci i będą rodzić dzieci – mamy to w sobie, rządzi nami intuicja i wiedza wpisana w geny. Podejrzewam, że gdybyśmy zostały z porodem same, bez wsparcia i opieki, dałybyśmy sobie radę.

Jest tylko jeden problem. Wyobrażamy sobie poród. Słuchamy innych mam. Zastanawiamy się, jak to będzie. Boimy się – nieznanego. Chcemy zapomnieć o tym, że to na nas czeka. Intuicja jest troszeczkę uciszana, do głosu dochodzi bardziej świadomy umysł.

Szkoła rodzenia jest pokarmem dla umysłu, który w czasie ciąży pracuje jak szalony. Dzięki kolejnym lekcjom, wiedzy, rozmowom jesteśmy przede wszystkim w stanie dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi. Jak zachowuje się ciało? Po co to ciało się tak a nie inaczej zachowuje? Co jest normalne w tej całej sytuacji a co nie? Co warto robić? Na co się przygotować? Po co ten poród siłami natury – jak to wpływa na dziecko? A cesarka? Jak zapanować nad bólem? Czy jest możliwy orgazm porodowy? Jak sobie umilić całą sytuację?

Wiedza, którą się zdobywa, to oręże walki z bólem – u niektórych kobiet ten ból jest nawet nieobecny. I staje się nieobecny nie dlatego, bo te dziewczyny postanowiły przez parę miesięcy udawać, że nie ma czegoś takiego, jak poród. Znika lub jest o wiele, wiele mniejszy dlatego, bo po pierwsze te dziewczyny doskonale wiedziały, co się z nimi dzieje. Zamiast przechodzić przez wszystko jest dziecko we mgle, czuły się silniejsze dzięki tej wiedzy.

Dla mnie szkoła rodzenia była absolutnym musem – ale właściwie nie dlatego, bo bałam się bólu. Ja raczej boję się braku wiedzy i zawsze staram się poznać każdy szczegół każdej rzeczy, która się ze mną dzieje. Może chcę w razie czego pozbyć się złudzeń, że będzie dobrze? 😉 Możliwe. W tej sytuacji, zupełnie niechcący, dostałam w prezencie wiedzę, która mi dała totalny spokój w czasie akcji porodowej. Przyszłam do szpitala, pomierzyli mnie, posprawdzali, przygotowali do porodu, przebili pęcherz płodowy, urodziłam dziecko. Święto. Podobnie było z moim mężem. Oczywiście, bardzo trochę chciałam, żebym zemdlał w czasie porodu – to byłaby świetna historia, w którą wielu osobom byłoby trudno uwierzyć. Wzruszałabym się opowiadając to naszym dzieciom! No nie zemdlał. Zamiast tego doskonale wiedział co robić, był obecny, miał zaufanie do personelu i do mnie, z wielkim spokojem przeciął pępowinę i zrobił wszystko to, co trzeba było zrobić. Od razu założył pieluszkę i ubranko, a potem sam kąpał Hanę przez kilka miesięcy (ja się trochę bałam).

Dla nas obojga szkoła rodzenia była też szkołą uczenia się siebie nawzajem – poród to zupełnie inny poziom intymności. Dzięki temu, czego się dowiedzieliśmy podczas lekcji, bardziej poznaliśmy siebie i fizycznie i emocjonalnie. Dla mnie najlepszym dowodem tego było to, że Mirek dokładnie znał moment, w którym potrzebuję jego nieobecności (nic nie mów, nic nie rób, nie dotykaj), a kiedy marzę o masażu pleców czy o czymś zimnym, co można przyłożyć na czoło.

Zajęcia z jogi dla kobiet w ciąży

Bardzo wierzę w to, że zajęcia, w których brałam udział, były główną przyczyną tego, że moje porody były naprawdę łatwe. W mojej rodzinie nie ma zbyt wielu radosnych, szczęśliwych i banalnych historii porodów. Moja mama rodziła nas przez wiele godzin i nigdy nie mówiła o tych wspomnieniach zbyt optymistycznie. Teoretycznie nie powinnam mieć łatwo.

Zaczęłam jednak chodzić na jogę dla kobiet w ciąży z jedną z najbardziej inspirujących mnie mam. Agnieszka Grin-Walaszek jest mamą szóstki dzieci i sprawiła podczas tych zajęć, że poczułam absolutną magię porodu. Pamiętam bardzo dokładnie jedne z zajęć, kiedy Agnieszka powiedziała do uczestniczek: „Dziewczyny, wy nie „rodzicie dziecko”, wy je wydychacie” – podczas mojego porodu parę tygodni później myślałam tylko o tym, że ja moją Hanę mam zacząć spokojnie wydychać. Podczas zajęć pracowałyśmy dużo nad oddechem, wizualizacją, aktywnością fizyczną i świadomością ciała. Takie rzeczy sprawiają, że podczas porodu rzeczywiście łatwiej zrozumieć to, co dzieje się z ciałem. Gdy tej świadomości ciała i kontaktu z nim nie ma, poród może być bardziej bolesny, trudny i dłuższy. Kiedy nie mamy pojęcia, co się z nami dzieje, spinamy się maksymalnie, całym ciałem walczymy z tym, co nieznane. Gdy wiedza na temat porodu, ciała, siebie, oddechu jest, o wiele łatwiej zadbać o rozluźnienie, spokój, relaks. Mój pierwszy poród trwał godzinę i 45 minut. Nie miałam żadnego znieczulenia i oceniłam (zapewnie pod wpływem endorfin już po porodzie) ból na skali od 0 do 10 na 2. Drugi poród był cesarskim cięciem, a trzeci trwał krócej niż ten pierwszy. Och, trzeci to była bajka.

Regularne sesje relaksacyjne i wizualizacyjne

Poród jest sytuacją, w której ciało musi stanąć na wysokości zadania. Oznacza to, że koniecznie trzeba o nie zadbać. Oczywiście – ważne jest zdrowe odżywianie, ruch (o ile jest wskazany!), mnóstwo odpoczynku i snu. To jednak nie wszystko. Przyznam szczerze, że relaksacja była dla mnie zawsze czymś bardzo wymagającym. Potrzebuję ruchu i akcji, uwielbiam czuć, że coś się dzieje, kocham być w ciągłym biegu. Szybko jednak zorientowałam się, że jeśli mam rzeczywiście „załatwić” poród jak najlepiej, muszę mocniej skupić się na ciele. Nawiązać z nim kontakt. Przestać biec, zatrzymać się, zauważyć, co się dzieje. Moje ciało zmienia się przecież, dzień za dniem. Ten bieg przestaje już być tak oczywistą częścią mojego życia. Inaczej chodzę. Czuję w sobie wiercącego się człowieka. Dzieje się coś, czego nigdy nie będę potrafiła nikomu wyjaśnić ani opisać – nawet najbliższej osobie. Każdy dzień wypełniony jest doświadczeniami, które do końca życia będą tylko moje. Ciąża sprawia, że ciało kobiety jest jak sanktuarium. Przepiękne, ale w dużej mierze samotne sanktuarium, które wymaga celebracji i poznania. Na przykład podczas relaksacji.

 

Jak to wyglądało u mnie? Poniżej odsyłam Was do sesji relaksacyjnej, którą nagrałam dla Was. Wystarczy włączyć wideo i podążać za wskazówkami, których udzielam. W tle możecie usłyszeć dźwięki strumienia, który dźwięczy niedaleko mojego domu. Takie sesje relaksacyjne są wspaniałym sposobem na wyciszenie się, nabranie dystansu do życia i aktualnych wydarzeń. Są też tym, czego nam w ciąży bardzo potrzeba – okazją do nawiązania kontaktu ze swoim ciałem, skupienia się na nim, poznania go, a w rezultacie do przygotowania się do sprowadzenia dziecka na świat. Zachęcam bardzo do robienia sobie takich sesji jak najczęściej – na przykład raz dziennie.

 

 

Kilka rzeczy, które przydały mi się na sali porodowej

Bez względu na to, czy boimy się porodu czy nie, TO musi się wydarzyć. Czasem szybciej, czasem później. W moim przypadku świadomość tej nieuchronności też miała duże znaczenie. Skoro nie zatrzymam tej karuzeli to znaczy, że powinnam razem z nią kręcić się dalej, prawda?

Przygotowanie się do samego porodu to jedno – pisałam wcześniej o relaksacji, szkole rodzenia i innych rzeczach, które są ważne. Jest jednak jeszcze coś – nastawienie, przekonania i to, co wnosimy ze sobą na salę porodową. Są rzeczy, które taki poród ułatwiają i takie, które mogą z niego zrobić coś naprawdę trudnego. W moim przypadku kilka rzeczy znakomicie zdało egzamin:

  • absolutne zaufanie do personelu szpitala – zostałam wychowana w wielkim szacunku do każdej osoby, która pracuje w szpitalu czy w innych placówkach, które pomagają ludziom. Moja mama jest przełożoną pielęgniarek od wielu lat – przez ten czas obserwowałam jej podejście do pracowników, widziałam, jak traktuje swoich podwładnych i dowiadywałam się, jak wygląda to wszystko zza kulis. I powiem Wam szczerze, że życie w tym „medycznym” klimacie (też dzięki mojemu bratu, który kończy medycynę, ciociom i innym osobom) sprawiło, że mam wielkie zaufanie do osób, które mają się mną zajmować. Na przykład na sali porodowej. To zaufanie zdało u mnie egzamin za każdym razem, gdy zjawiałam się na porodówce. Założenie jest proste: położne i lekarz naprawdę wiedzą, co robią. Odbierają porody codziennie, wiedzą, co działa, co pomoże, co doda otuchy lub wesprze. Warto pójść za ich wskazówkami. Jestem przekonana, że żadna położna nie ma ochoty przedłużać pacjentce porodu, dodawać jej cierpienia czy ignorować jej prośby. Wręcz przeciwnie – każda z nich chce pomóc mamie przywitać jej dziecko. Jak najszybciej. Jak najmniej boleśnie.

Podczas ostatniego porodu, który bardzo dobrze wspominam, poprosiłam moją położną o to, aby przypominała mi o oddychaniu i mówiła dokładnie co mam robić. Pomimo tego, że to nie był mój pierwszy raz na porodówce. Pomimo tego, że miałam jakieś wizje tego wszystkiego. Byłam totalnie nastawiona na współprace, grzecznie słuchałam wszystkich poleceń i miałam w głowie jedną myśl: te położne chcą mi pomóc. I rzeczywiście szybko poszło.

  • zadaniowe podejście – może to już coś w rodzaju nawyku, który przekłada się na każdą sferę życia? Chyba tak rzeczywiście jest! Zadaniowe podejście jest tym, co bardzo mi ułatwia życie. Wiem, że mam coś zrobić, nie marudzę, działam. Chcę zakończyć dane zadanie i przejść do kolejnego. Nie chce mi się grzebać w realizacji jakiejś rzeczy, nie chce mi się poprawiać czegoś, co zrobiłam byle jak. Celem jest zadbanie o to, aby kolejna rzecz na liście została odhaczona. Napisanie książki – zrobione. Zrobienie menu na tydzień – gotowe. Posprzątanie mieszkania – załatwione. Uwielbiam listy zadań, staram się odhaczać kolejne pozycje i przechodzę dalej. I okazało się, że na porodówce miałam dokładnie takie samo podejście.

 

 

Zadanie dnia: urodzić dziecko 😉 Oczywiście mogłabym lamentować, przerażać się, robić sceny i dramatyzować. To jednak tak naprawdę nie zdałoby w żaden sposób egzaminu – najwyżej opóźniłoby cały proces. A ja przecież chcę urodzić dziecko i mam ochotę na spokojne regenerowanie się po ciąży i porodzie. Zadaniowe podejście to skupienie się na tym, co ma być wykonane, to działanie na 100% swoich możliwości w tym czasie.

 

  • „to tylko taki etap” – to jedno z moich ulubionych zdań. Wszystko, co się dzieje w naszym życiu jest takim tylko etapem. Kryzys pierwszego dziecka – tylko taki etap. Bunt dwulatka – tylko taki etap. Etapem są trudności w związku, problemy z dziećmi, etapem jest ten czas, gdy mamy 29 lat lub 38. Te rzeczy miną – prędzej czy później. To samo dotyczy porodu – to też nie potrwa wiecznie. W końcu minie, będzie wspomnieniem. Tutaj pisałam o takim tylko etapie więcej.

 

Piszę ten tekst wieczorem, gdy moje dzieci (wszystkie!) grzecznie śpią. Najmłodsza Olena troszkę zaczyna się kręcić. Nie do wiary, że niedawno była w moim brzuchu, a ja zastanawiałam się, jak to jest nie być w ciąży. Poród odbył się nie tak dawno, a ja mam wrażenie, że minęło mnóstwo czasu. W obliczu tego, co wydarzyło się w ciągu tych kilku tygodni, poród to drobiazg, który minął błyskawicznie.

Poród nie trwa wiecznie – to po pierwsze. To była myśl, która bardzo mi pomogła w czasie porodu. Z jednej strony mogę powiedzieć, że byłam bardzo świadoma tego, co się ze mną dzieje, skupiałam się na tym, aby ten etap zakończyć szczęśliwie. Z drugiej strony potrafiłam też regenerować się podczas momentów między skurczami – wtedy przecież nic nie boli, nic się nie dzieje. Pamiętam, że kiedy zaszłam w pierwszą ciążę, byłam przekonana, że poród to niekończąca się masakra, podczas której leży się w bólach przez kilkanaście godzin. Byłam przerażona. Dzięki szkole rodzenia dowiedziałam się, że skurcze to tylko element porodu, że można złapać tchu, odpocząć trochę, zebrać siły. Podczas porodu wiele kobiet śpi, odpoczywa, coś czyta 😉 30 sierpnia tego roku rozmawiałam z moim mężem o tynkach w naszym domu, bo trochę nam się nudziło 😉

Apel do mam, które przeżyły traumatyczny poród

Jedną z najgorszych rzeczy, jakie można usłyszeć w czasie ciąży, to krwawe, dramatyczne i przerażające historie porodów innych kobiet. Czasem trzeba poprosić o taką opowieść (z ciekawości, może też z powodu własnych obaw, z nadzieją, że ktoś powie, że da się to przeżyć). Często jednak jest tak, że „traumatyczne” mamy same częstują rewelacjami, mówią w najdrobniejszych szczegółach o tym, jak to wszystko jest koszmarne. Poród to rzeź, najgorszy ból świata, czysty dramat.

Ja sama miałam to szczęście, że moja mama postanowiła mi nie opowiadać o swoich niefajnych porodach. Nie dało się z niej wyciągnąć ani słowa. Moja ciocia po utracie pierwszego dziecka na późnym etapie ciąży, traktowała każdy kolejny poród jak cud. Nie miałam też wokół siebie żadnej koleżanki, która już byłaby mamą (miałam 23 lata, gdy zaszłam w pierwszą ciążę). Właściwie niemal każda kobieta, z którą o porodzie rozmawiałam, mówiła, że no ok, to nie jest pląsanie po chmurce i popijanie chłodnego prosecco, ale też to nie jest nic strasznego. Dzieje się, mija, dziękuję i do widzenia. Co więcej, tak jak wspomniałam wcześniej, chodziłam na zajęcia z jogi do dziewczyny, która traktowała poród jak coś mistycznego i magicznego.

Tak, to moje szczęście – nie miałam skąd wziąć tych krwawych historii – natknęłam się na nie dopiero po pierwszym porodzie. Po porodzie, który był bardzo przyjemny (!), szybki i był moim spełnieniem marzeń, usłyszałam tonę rewelacji o tym, jak to ktoś inny przeżył. I powiem Wam szczerze, że gdybym usłyszała je wcześniej, byłabym przerażona.

I mój apel do mam, które przeżyły traumatyczny poród: Kochana Mamo, proszę, nie opowiadaj innym mamom o tym, jaki poród jest straszny, koszmarny i krwawy. Jeśli wydarzyło się coś, co rzeczywiście nie pozwoliło Ci się cieszyć tą chwilą, znajdź kogoś, z kim omówisz to dokładnie, przepracujesz, uporasz się z tymi przeżyciami. Nowa mama nie jest Twoim terapeutą. Nie musisz przerzucać na nią swoich lęków, bólu czy trudnych wspomnień. Nowa mama nie potrzebuje przestróg i straszenia – o wiele lepiej przechodzi się przez ten cały proces bez historii rzezi innych kobiet. Naprawdę. Traumatyczne historie się zdarzają – wynikają z przeróżnych przyczyn, niekoniecznie zależnych od nas. Bardzo żałuję, że musiałaś przejść przez coś, co do dziś pozostawiło w Tobie ten przykry ślad. Jeśli jednak poszukasz wsparcia kogoś, kto wie, jak z takimi doświadczeniami się uporać, będzie Ci o wiele lżej.

 

 

Mocno wierzę w to, że warto zadbać o swoje przygotowanie do momentu, w którym na świat przychodzi dziecko. To prawda, to wielkie wyzwanie i wymagająca sytuacja. Jakiś ból pewnie będzie – czy to cesarski poród czy siłami natury. Na szczęście jednak odpowiednie przygotowanie co najmniej zmniejszy dyskomfort. A może to nie wszystko? Może dzięki zadbaniu o siebie w czasie ciąży uda się sprawić, że to będzie jedno z lepszych wspomnień w życiu?

Dodaj komentarz