Trzy porody za mną. Szczerze mówiąc trudno mi w to uwierzyć. Sprowadzenie na świat dziecka zawsze było dla mnie niepojęte i tajemnicze – bez względu na to, jak wiele wiedziałam na ten temat. Z jednej strony cudem dla mnie było zawsze to, że w brzuchu rośnie maleńki człowiek. Pojawia się tam, rozwija, o czymś sobie myśli, staje się JAKIŚ, a w przyszłości będzie mieć swoje upodobania, cechy charakteru, indywidualną osobowość. Kogoś uszczęśliwi. Z kimś się pokłóci. Ktoś mu złamie serce. Osiągnie jakiś cel. Nauczy się jeździć na rowerze lub będzie robić fenomenalne zdjęcia. Przez ten maleńki groszek w brzuchu komuś zmieni się świat. Z drugiej strony jest ten poród, który zawsze (i do tej pory!) brzmi dla mnie jak jakaś kosmiczna bajka o niemożliwym. Jak to możliwe, że właśnie tak rodzi się dziecko?! Przeciska się i mimo tego jego mama może normalnie później chodzić, ćwiczyć, znów zachodzić w ciążę i znów rodzić dzieci. Maluch się rodzi, mija trochę czasu, wszystko w mamie wraca do normy. Dziwne.

Może właśnie dlatego poród jest tym, co dla wielu przyszłych mam jest przyczyną największego lęku w życiu? To coś zupełnie niepojętego – boimy się przecież nieznanego, nie wiemy, czego się spodziewać, chcemy poznać jak najwięcej opowieści, wyobrażamy sobie to wszystko i przy okazji od czasu do czasu wątpimy w możliwości swojego organizmu. Bo przecież ma boleć. Co to znaczy „boleć”? Jak draśnięcie czy jak amputacja nogi? A co jeśli ta „amputacja” potrwa 12 godzin? Jak ja przeżyję 12-godzinny poród? Co jeśli coś pójdzie nie tak? A komplikacje? Jakie są statystki? Co jeśli nie będę umiała rodzić? A jeśli nie będę mieć sił? A jeśli umrę?

 

Myśl za myślą, pytanie za pytaniem, wątpliwość za wątpliwością. Czas mija, dzidziuś rośnie. Poród coraz bliżej a lęk pozostaje. Czasem znika na chwilę, czasem jest łagodny, a czasem szepcze wprost do ucha najgorsze scenariusze.

 

Dziś postanowiłam napisać Wam więcej o tym, co zrobiłam, aby ten porodowy lęk przestał był częścią mojego życia i tej magicznej chwili. Czy się bałam? Oczywiście! Za każdym razem. Na szczęście wszystko to, co zrobiłam przed porodem, nad czym pracowałam, o czym myślałam – to pomogło mi w usunięciu strachu tak, że nie było po nim śladu podczas narodzin moich dzieci. Jestem bardzo ciekawa Waszych wniosków i mam nadzieję, że ten tekst pomoże tym z Was, które na swoje maluszki czekają. Uwierzcie mi, pisałam ten artykuł bardzo długo 😉

 

 

Szkoła rodzenia

Szczerze mówiąc, nie potrafię sobie wyobrazić przygotowania do porodu bez szkoły rodzenia. To jak proszenie się o traumę – i mówię to z pełną odpowiedzialnością za te słowa! Ok, teoretycznie jest tak, że ciało wie, co trzeba zrobić w czasie porodu. Kobiety rodziły dzieci, rodzą dzieci i będą rodzić dzieci – mamy to w sobie, rządzi nami intuicja i wiedza wpisana w geny. Podejrzewam, że gdybyśmy zostały z porodem same, bez wsparcia i opieki, dałybyśmy sobie radę.

Jest tylko jeden problem. Wyobrażamy sobie poród. Słuchamy innych mam. Zastanawiamy się, jak to będzie. Boimy się – nieznanego. Chcemy zapomnieć o tym, że to na nas czeka. Intuicja jest troszeczkę uciszana, do głosu dochodzi bardziej świadomy umysł.

Szkoła rodzenia jest pokarmem dla umysłu, który w czasie ciąży pracuje jak szalony. Dzięki kolejnym lekcjom, wiedzy, rozmowom jesteśmy przede wszystkim w stanie dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi. Jak zachowuje się ciało? Po co to ciało się tak a nie inaczej zachowuje? Co jest normalne w tej całej sytuacji a co nie? Co warto robić? Na co się przygotować? Po co ten poród siłami natury – jak to wpływa na dziecko? A cesarka? Jak zapanować nad bólem? Czy jest możliwy orgazm porodowy? Jak sobie umilić całą sytuację?

Wiedza, którą się zdobywa, to oręże walki z bólem – u niektórych kobiet ten ból jest nawet nieobecny. I staje się nieobecny nie dlatego, bo te dziewczyny postanowiły przez parę miesięcy udawać, że nie ma czegoś takiego, jak poród. Znika lub jest o wiele, wiele mniejszy dlatego, bo po pierwsze te dziewczyny doskonale wiedziały, co się z nimi dzieje. Zamiast przechodzić przez wszystko jest dziecko we mgle, czuły się silniejsze dzięki tej wiedzy.

Dla mnie szkoła rodzenia była absolutnym musem – ale właściwie nie dlatego, bo bałam się bólu. Ja raczej boję się braku wiedzy i zawsze staram się poznać każdy szczegół każdej rzeczy, która się ze mną dzieje. Może chcę w razie czego pozbyć się złudzeń, że będzie dobrze? 😉 Możliwe. W tej sytuacji, zupełnie niechcący, dostałam w prezencie wiedzę, która mi dała totalny spokój w czasie akcji porodowej. Przyszłam do szpitala, pomierzyli mnie, posprawdzali, przygotowali do porodu, przebili pęcherz płodowy, urodziłam dziecko. Święto. Podobnie było z moim mężem. Oczywiście, bardzo trochę chciałam, żebym zemdlał w czasie porodu – to byłaby świetna historia, w którą wielu osobom byłoby trudno uwierzyć. Wzruszałabym się opowiadając to naszym dzieciom! No nie zemdlał. Zamiast tego doskonale wiedział co robić, był obecny, miał zaufanie do personelu i do mnie, z wielkim spokojem przeciął pępowinę i zrobił wszystko to, co trzeba było zrobić. Od razu założył pieluszkę i ubranko, a potem sam kąpał Hanę przez kilka miesięcy (ja się trochę bałam).

Dla nas obojga szkoła rodzenia była też szkołą uczenia się siebie nawzajem – poród to zupełnie inny poziom intymności. Dzięki temu, czego się dowiedzieliśmy podczas lekcji, bardziej poznaliśmy siebie i fizycznie i emocjonalnie. Dla mnie najlepszym dowodem tego było to, że Mirek dokładnie znał moment, w którym potrzebuję jego nieobecności (nic nie mów, nic nie rób, nie dotykaj), a kiedy marzę o masażu pleców czy o czymś zimnym, co można przyłożyć na czoło.

Zajęcia z jogi dla kobiet w ciąży

Bardzo wierzę w to, że zajęcia, w których brałam udział, były główną przyczyną tego, że moje porody były naprawdę łatwe. W mojej rodzinie nie ma zbyt wielu radosnych, szczęśliwych i banalnych historii porodów. Moja mama rodziła nas przez wiele godzin i nigdy nie mówiła o tych wspomnieniach zbyt optymistycznie. Teoretycznie nie powinnam mieć łatwo.

Zaczęłam jednak chodzić na jogę dla kobiet w ciąży z jedną z najbardziej inspirujących mnie mam. Agnieszka Grin-Walaszek jest mamą szóstki dzieci i sprawiła podczas tych zajęć, że poczułam absolutną magię porodu. Pamiętam bardzo dokładnie jedne z zajęć, kiedy Agnieszka powiedziała do uczestniczek: „Dziewczyny, wy nie „rodzicie dziecko”, wy je wydychacie” – podczas mojego porodu parę tygodni później myślałam tylko o tym, że ja moją Hanę mam zacząć spokojnie wydychać. Podczas zajęć pracowałyśmy dużo nad oddechem, wizualizacją, aktywnością fizyczną i świadomością ciała. Takie rzeczy sprawiają, że podczas porodu rzeczywiście łatwiej zrozumieć to, co dzieje się z ciałem. Gdy tej świadomości ciała i kontaktu z nim nie ma, poród może być bardziej bolesny, trudny i dłuższy. Kiedy nie mamy pojęcia, co się z nami dzieje, spinamy się maksymalnie, całym ciałem walczymy z tym, co nieznane. Gdy wiedza na temat porodu, ciała, siebie, oddechu jest, o wiele łatwiej zadbać o rozluźnienie, spokój, relaks. Mój pierwszy poród trwał godzinę i 45 minut. Nie miałam żadnego znieczulenia i oceniłam (zapewnie pod wpływem endorfin już po porodzie) ból na skali od 0 do 10 na 2. Drugi poród był cesarskim cięciem, a trzeci trwał krócej niż ten pierwszy. Och, trzeci to była bajka.

Regularne sesje relaksacyjne i wizualizacyjne

Poród jest sytuacją, w której ciało musi stanąć na wysokości zadania. Oznacza to, że koniecznie trzeba o nie zadbać. Oczywiście – ważne jest zdrowe odżywianie, ruch (o ile jest wskazany!), mnóstwo odpoczynku i snu. To jednak nie wszystko. Przyznam szczerze, że relaksacja była dla mnie zawsze czymś bardzo wymagającym. Potrzebuję ruchu i akcji, uwielbiam czuć, że coś się dzieje, kocham być w ciągłym biegu. Szybko jednak zorientowałam się, że jeśli mam rzeczywiście „załatwić” poród jak najlepiej, muszę mocniej skupić się na ciele. Nawiązać z nim kontakt. Przestać biec, zatrzymać się, zauważyć, co się dzieje. Moje ciało zmienia się przecież, dzień za dniem. Ten bieg przestaje już być tak oczywistą częścią mojego życia. Inaczej chodzę. Czuję w sobie wiercącego się człowieka. Dzieje się coś, czego nigdy nie będę potrafiła nikomu wyjaśnić ani opisać – nawet najbliższej osobie. Każdy dzień wypełniony jest doświadczeniami, które do końca życia będą tylko moje. Ciąża sprawia, że ciało kobiety jest jak sanktuarium. Przepiękne, ale w dużej mierze samotne sanktuarium, które wymaga celebracji i poznania. Na przykład podczas relaksacji.

 

Jak to wyglądało u mnie? Poniżej odsyłam Was do sesji relaksacyjnej, którą nagrałam dla Was. Wystarczy włączyć wideo i podążać za wskazówkami, których udzielam. W tle możecie usłyszeć dźwięki strumienia, który dźwięczy niedaleko mojego domu. Takie sesje relaksacyjne są wspaniałym sposobem na wyciszenie się, nabranie dystansu do życia i aktualnych wydarzeń. Są też tym, czego nam w ciąży bardzo potrzeba – okazją do nawiązania kontaktu ze swoim ciałem, skupienia się na nim, poznania go, a w rezultacie do przygotowania się do sprowadzenia dziecka na świat. Zachęcam bardzo do robienia sobie takich sesji jak najczęściej – na przykład raz dziennie.

 

 

Kilka rzeczy, które przydały mi się na sali porodowej

Bez względu na to, czy boimy się porodu czy nie, TO musi się wydarzyć. Czasem szybciej, czasem później. W moim przypadku świadomość tej nieuchronności też miała duże znaczenie. Skoro nie zatrzymam tej karuzeli to znaczy, że powinnam razem z nią kręcić się dalej, prawda?

Przygotowanie się do samego porodu to jedno – pisałam wcześniej o relaksacji, szkole rodzenia i innych rzeczach, które są ważne. Jest jednak jeszcze coś – nastawienie, przekonania i to, co wnosimy ze sobą na salę porodową. Są rzeczy, które taki poród ułatwiają i takie, które mogą z niego zrobić coś naprawdę trudnego. W moim przypadku kilka rzeczy znakomicie zdało egzamin:

  • absolutne zaufanie do personelu szpitala – zostałam wychowana w wielkim szacunku do każdej osoby, która pracuje w szpitalu czy w innych placówkach, które pomagają ludziom. Moja mama jest przełożoną pielęgniarek od wielu lat – przez ten czas obserwowałam jej podejście do pracowników, widziałam, jak traktuje swoich podwładnych i dowiadywałam się, jak wygląda to wszystko zza kulis. I powiem Wam szczerze, że życie w tym „medycznym” klimacie (też dzięki mojemu bratu, który kończy medycynę, ciociom i innym osobom) sprawiło, że mam wielkie zaufanie do osób, które mają się mną zajmować. Na przykład na sali porodowej. To zaufanie zdało u mnie egzamin za każdym razem, gdy zjawiałam się na porodówce. Założenie jest proste: położne i lekarz naprawdę wiedzą, co robią. Odbierają porody codziennie, wiedzą, co działa, co pomoże, co doda otuchy lub wesprze. Warto pójść za ich wskazówkami. Jestem przekonana, że żadna położna nie ma ochoty przedłużać pacjentce porodu, dodawać jej cierpienia czy ignorować jej prośby. Wręcz przeciwnie – każda z nich chce pomóc mamie przywitać jej dziecko. Jak najszybciej. Jak najmniej boleśnie.

Podczas ostatniego porodu, który bardzo dobrze wspominam, poprosiłam moją położną o to, aby przypominała mi o oddychaniu i mówiła dokładnie co mam robić. Pomimo tego, że to nie był mój pierwszy raz na porodówce. Pomimo tego, że miałam jakieś wizje tego wszystkiego. Byłam totalnie nastawiona na współprace, grzecznie słuchałam wszystkich poleceń i miałam w głowie jedną myśl: te położne chcą mi pomóc. I rzeczywiście szybko poszło.

  • zadaniowe podejście – może to już coś w rodzaju nawyku, który przekłada się na każdą sferę życia? Chyba tak rzeczywiście jest! Zadaniowe podejście jest tym, co bardzo mi ułatwia życie. Wiem, że mam coś zrobić, nie marudzę, działam. Chcę zakończyć dane zadanie i przejść do kolejnego. Nie chce mi się grzebać w realizacji jakiejś rzeczy, nie chce mi się poprawiać czegoś, co zrobiłam byle jak. Celem jest zadbanie o to, aby kolejna rzecz na liście została odhaczona. Napisanie książki – zrobione. Zrobienie menu na tydzień – gotowe. Posprzątanie mieszkania – załatwione. Uwielbiam listy zadań, staram się odhaczać kolejne pozycje i przechodzę dalej. I okazało się, że na porodówce miałam dokładnie takie samo podejście.

 

 

Zadanie dnia: urodzić dziecko 😉 Oczywiście mogłabym lamentować, przerażać się, robić sceny i dramatyzować. To jednak tak naprawdę nie zdałoby w żaden sposób egzaminu – najwyżej opóźniłoby cały proces. A ja przecież chcę urodzić dziecko i mam ochotę na spokojne regenerowanie się po ciąży i porodzie. Zadaniowe podejście to skupienie się na tym, co ma być wykonane, to działanie na 100% swoich możliwości w tym czasie.

 

  • „to tylko taki etap” – to jedno z moich ulubionych zdań. Wszystko, co się dzieje w naszym życiu jest takim tylko etapem. Kryzys pierwszego dziecka – tylko taki etap. Bunt dwulatka – tylko taki etap. Etapem są trudności w związku, problemy z dziećmi, etapem jest ten czas, gdy mamy 29 lat lub 38. Te rzeczy miną – prędzej czy później. To samo dotyczy porodu – to też nie potrwa wiecznie. W końcu minie, będzie wspomnieniem. Tutaj pisałam o takim tylko etapie więcej.

 

Piszę ten tekst wieczorem, gdy moje dzieci (wszystkie!) grzecznie śpią. Najmłodsza Olena troszkę zaczyna się kręcić. Nie do wiary, że niedawno była w moim brzuchu, a ja zastanawiałam się, jak to jest nie być w ciąży. Poród odbył się nie tak dawno, a ja mam wrażenie, że minęło mnóstwo czasu. W obliczu tego, co wydarzyło się w ciągu tych kilku tygodni, poród to drobiazg, który minął błyskawicznie.

Poród nie trwa wiecznie – to po pierwsze. To była myśl, która bardzo mi pomogła w czasie porodu. Z jednej strony mogę powiedzieć, że byłam bardzo świadoma tego, co się ze mną dzieje, skupiałam się na tym, aby ten etap zakończyć szczęśliwie. Z drugiej strony potrafiłam też regenerować się podczas momentów między skurczami – wtedy przecież nic nie boli, nic się nie dzieje. Pamiętam, że kiedy zaszłam w pierwszą ciążę, byłam przekonana, że poród to niekończąca się masakra, podczas której leży się w bólach przez kilkanaście godzin. Byłam przerażona. Dzięki szkole rodzenia dowiedziałam się, że skurcze to tylko element porodu, że można złapać tchu, odpocząć trochę, zebrać siły. Podczas porodu wiele kobiet śpi, odpoczywa, coś czyta 😉 30 sierpnia tego roku rozmawiałam z moim mężem o tynkach w naszym domu, bo trochę nam się nudziło 😉

Apel do mam, które przeżyły traumatyczny poród

Jedną z najgorszych rzeczy, jakie można usłyszeć w czasie ciąży, to krwawe, dramatyczne i przerażające historie porodów innych kobiet. Czasem trzeba poprosić o taką opowieść (z ciekawości, może też z powodu własnych obaw, z nadzieją, że ktoś powie, że da się to przeżyć). Często jednak jest tak, że „traumatyczne” mamy same częstują rewelacjami, mówią w najdrobniejszych szczegółach o tym, jak to wszystko jest koszmarne. Poród to rzeź, najgorszy ból świata, czysty dramat.

Ja sama miałam to szczęście, że moja mama postanowiła mi nie opowiadać o swoich niefajnych porodach. Nie dało się z niej wyciągnąć ani słowa. Moja ciocia po utracie pierwszego dziecka na późnym etapie ciąży, traktowała każdy kolejny poród jak cud. Nie miałam też wokół siebie żadnej koleżanki, która już byłaby mamą (miałam 23 lata, gdy zaszłam w pierwszą ciążę). Właściwie niemal każda kobieta, z którą o porodzie rozmawiałam, mówiła, że no ok, to nie jest pląsanie po chmurce i popijanie chłodnego prosecco, ale też to nie jest nic strasznego. Dzieje się, mija, dziękuję i do widzenia. Co więcej, tak jak wspomniałam wcześniej, chodziłam na zajęcia z jogi do dziewczyny, która traktowała poród jak coś mistycznego i magicznego.

Tak, to moje szczęście – nie miałam skąd wziąć tych krwawych historii – natknęłam się na nie dopiero po pierwszym porodzie. Po porodzie, który był bardzo przyjemny (!), szybki i był moim spełnieniem marzeń, usłyszałam tonę rewelacji o tym, jak to ktoś inny przeżył. I powiem Wam szczerze, że gdybym usłyszała je wcześniej, byłabym przerażona.

I mój apel do mam, które przeżyły traumatyczny poród: Kochana Mamo, proszę, nie opowiadaj innym mamom o tym, jaki poród jest straszny, koszmarny i krwawy. Jeśli wydarzyło się coś, co rzeczywiście nie pozwoliło Ci się cieszyć tą chwilą, znajdź kogoś, z kim omówisz to dokładnie, przepracujesz, uporasz się z tymi przeżyciami. Nowa mama nie jest Twoim terapeutą. Nie musisz przerzucać na nią swoich lęków, bólu czy trudnych wspomnień. Nowa mama nie potrzebuje przestróg i straszenia – o wiele lepiej przechodzi się przez ten cały proces bez historii rzezi innych kobiet. Naprawdę. Traumatyczne historie się zdarzają – wynikają z przeróżnych przyczyn, niekoniecznie zależnych od nas. Bardzo żałuję, że musiałaś przejść przez coś, co do dziś pozostawiło w Tobie ten przykry ślad. Jeśli jednak poszukasz wsparcia kogoś, kto wie, jak z takimi doświadczeniami się uporać, będzie Ci o wiele lżej.

 

 

Mocno wierzę w to, że warto zadbać o swoje przygotowanie do momentu, w którym na świat przychodzi dziecko. To prawda, to wielkie wyzwanie i wymagająca sytuacja. Jakiś ból pewnie będzie – czy to cesarski poród czy siłami natury. Na szczęście jednak odpowiednie przygotowanie co najmniej zmniejszy dyskomfort. A może to nie wszystko? Może dzięki zadbaniu o siebie w czasie ciąży uda się sprawić, że to będzie jedno z lepszych wspomnień w życiu?

Komentarze

  1. Krwawe i przerażające opowieści to jakieś 90% relacji, na jakie się natknęłam czy gdzieś zasłyszałam, dlatego jestem pozytywnie zaskoczona. Czyli jednak da się inaczej! Aż ciężko uwierzyć… Myślę, że dodasz tym wpisem otuchy wielu dziewczynom. Może dzięki Tobie będzie im łatwiej, zapiszą się na jogę czy do szkoły rodzenia albo po prostu przestaną się tak bardzo bać 🙂

    1. No właśnie, a z drugiej strony poznałam też taką dziewczynę, która wszystko przeszła gładko i powiedziała, „że to nieprawda, co te wszystkie kobiety opowiadają o strasznych porodach”. Zaznaczam, że owa pani mieszka w Warszawie i położną miała wynajętą prywatnie. Podoba mi się więc podejście Edyty, która z jednej stronie podaje ciekawe wskazówki, a z drugiej strony nie neguje doświadczeń innych osób. Bo prawdopodobnie spora część z tych strasznych historii wynika właśnie z tego, że dziewczyna miała mniej możliwości poznać jakieś alternatywy, bo np. mieszka na wsi, otaczały ją tylko ciocie „dobra” rada i straszaki i co najwyżej usłyszała „co beczysz, moja babcia na wojnie rodziła sama w domu”.

      1. Przy okazji przypomniałaś mi, jak babcia mi opowiadała, że kiedy rodziła mojego stryjka właśnie w domu, to nie mogła nawet stęknąć, bo w pokoju obok akurat dziadek przyjmował gości (którzy nie wiedzieli, że babcia właśnie rodzi)… Była przy niej tylko zdaje się siostra i akuszerka – obie ją uciszały. Strach pomyśleć co się działo, kiedy były komplikacje przy takich porodach, pomijając to, że kobiety kompletnie nie wiedziały czego się spodziewać, bo się o tym kompletnie nie rozmawiało.

  2. Och tak wszyscy straszą porodem! Jak zaszłam w ciążę bardzo dużo osób pytało się mnie jak chce rodzić (przecież nie ma cc na żądanie!) i czy nie boję się porodu. Bałam się, bardzo. Czytałam opinie o krakowskich szpitalach i bardzo dużo z nich opierało się o traumatyczne przeżycia, czytałam o sn i cc, starałam się dowiedzieć jak najwięcej, co raz bardziej wystraszona. Aż pewnego dnia stwierdziłam że nie ma sensu, poród prędzej czy później i tak musi przyjść a skupianie się na bólu i cierpieniu to tylko strata czasu. Zapisałam się do szkoły rodzenia gdzie prowadząca (psycholog) bardzo fajnie opisała cały poród, hormony, to jak sobie pomóc, co robić. Urodziłam w 41 tygodniu, miałam wywoływany poród, trwał 3 godziny, nie miałam szczęścia długich przerw między skurczami bo już od początku podania kroplówki były co ok 3 minuty i trwały 40 sekund, ale siedziałam na piłce, oddychałam, mąż masował mi plecy i udało się! Mamy teraz wspaniałego syna i pomimo tego że moje hormony nie bardzo dały mi się cieszyć tym wszystkim przed spory czas po porodzie, teraz sobie myślę że to był tylko etap, że dla drugiego dzidziusia też dałabym radę, w końcu nie było nie do wytrzymania.

  3. Bardzo dobry artykuł. Ja początkowo umierałam ze strachu, a pod koniec ciazy mialam juz tak dosc bycia ciężarną że marzyłam o porodzie. 😉 Naczytałam się okropnych historii, ale ostatecznie uratowało mnie, że podeszłam do tego zadaniowo – i o dziwo było całkiem ok. 12h porodu, ale naprawde bolesne skurcze zaczęły sie dopiero po oksytocynie, a 2h pozniej juz dostałam znieczulenie. Nie najgorzej, jak na moj ultra niski próg bólu. Ale masz tez racje z tym zaufaniem do lekarzy/położnych. Grzecznie słuchałam się położnej i uważam ze dobrze na tym wyszłam. 🙂 to ważne, by w trakcie porodu nie stresować sie dodatkowo kłótniami z personelem medycznym, chociaz oczywiście zawsze sie moze trafić jakas zołza. Ja na szczescie miałam cudowna polozna.

  4. Edytko, dziękuję Ci za ten wpis. Przede mną już wkrótce (grudzień) godzina zero, i mimo, że mamy 'dopiero’ październik, ja już umieram ze strachu. Stresuję się do tego stopnia, że nie mogę spać w nocy. Chodzę wprawdzie w szkoły rodzenia, ale powiem szczerze, że komentarze położnej nie zawsze dodają otuchy… Dodatkowo mieszkam w dość niewielkiej miejscowości i w sumie w żadnym z okolicznych szpitali nie ma możliwości znieczulenia… Do tego dochodzą te wszystkie te przerażające opowieści mam, ciotek, czy choćby przeczytane w Internecie… Naprawdę ciężko pozytywnie się nastawić, zwłaszcza kiedy nawet sam lekarz prowadzący specjalnie otuchy nie dodaje:/ W obliczu tego wszystkiego Twój wpis daje mi nadzieję, że może jakoś uda nam się to przeżyć 🙂

    1. Ja też mieszkam w małej miejscowości, położna miała wiedzę sprzed 50 lat, nie było możliwości chodzić do szkoły rodzenia,ale bardzo pomogła mi jedna książka. Jadąc do szpitala czułam się przugotowana i tak też powiedziała położna☺ i poród jest naprawdę cudownym przeżyciem, wymaga jedynie koncentracji nad dzieckiem i sobą. No i to co sobie powtarzałam, że te prawdobodobne 24h z całych 9 miesiący to naprawdę nic ? Trzymam kciuki za Twoj poród !!!! Będzie dobrze ?

    2. Da się przeżyć i do tego to może być bardzo przyjemne i magiczne przeżycie 🙂 Koniecznie przestań słuchać tych okropnych opowieści!
      Szpitale powinny mieć możliwość znieczulania za darmo – jesteś na 100% pewna, że się nie da?

      (btw. bez znieczulenia też można spróbować 🙂 ) Trzymam kciuki!

      1. Tak,wiem, że teoretycznie znieczulenie to standard, niestety nie ma takiej opcji ani w mojej miejscowości ani w sąsiednich. Być może to kwestia personelu, nie wiem. Trochę mnie to przeraża, bo nie jestem osobą o jakimś wybitnym progu bólu, chyba raczej wprost przeciwnie. I ta perspektywa, że istnieje taka opcja na pewno pozwoliłaby mi spokojniej podejść do sprawy, bo to jest chyba to czego boję się najbardziej – reakcji mojego organizmu na ból… :/ Dzięki za kciuki 🙂

        1. Mnie na poradzenie sobie ze stresem i strachem przed porodem pomogła lektura ksiązki dr Fijałkowskiego, Rodzi się człowiek. Pamiętam że jakoś bardzo mnie natchnęła otuchą, że dam radę 🙂 w ogóle to ważne co napisała Edyta, jak się ma świadomość że poród to tylko chwila, kilka godzin, które MINĄ to człowiekowi jest dużo dużo łatwiej. 🙂

        2. Rzeczywiście możliwe, że nie ma anestezjologa – takich specjalistow niestety brakuje 🙁

          Pozostaje Ci relaksacja i praca nad tym, jakie masz podejście do bólu. Bardzo polecam Ci poznanie tego całego mechanizmu porodu. Świadomość tego wszystkiego bardzo pomaga i wpływa na percepcję bólu!

        3. Dziękuję Agnieszko za te słowa, tylko… no właśnie – tylko jak go przyjąć ten ból spokojem? Przeraża mnie przede wszystkim fakt, jak długo trwa cały poród. Raczej należę do osób o niezbyt wysokim progu bólu, mało wytrwałych i najzwyczajniej w świecie boję się, że nie znajdę w sobie dość siły, że nie dam rady. Mimo, że każdy powtarza o tym jaki to cud itd., co stoi na końcu tej drogi… Mnie to nie pociesza, a perspektywa tych x-godzin wręcz paraliżuje 🙁

  5. Całą ciążę marzyłam o naturalnym porodzie, niestety nie udało się. Cesarka była dla mnie trauma, której nie wspominam mile do dziś, ale najważniejsze, że synek jest zdrowy. Myślę, że ten strach wynika właśnie z tej niewiadomej, niewiedzy co się dzieje z naszym ciałem. Kobiety nie są często świadome po co jest ten ból i ciężko jest się z nim pogodzić. Aspekt psychologiczny jest tutaj niezwykle ważny. Z drugim dzieckiem liczę na to, że dane będzie mi to przeżyć:) swietny artykuł, pozdrawiam:)

    1. Moj drugi poród też był cesarski i też bardzo źle go zniosłam. Nie spodziewałam się w ogóle czegoś takiego i chyba właśnie dlatego tak źle to wszystko wspominam. Jest tak jak piszesz – niewiedza i brak przygotowania rozłożyły mnie na łopatki. Trzymam kciuki za kolejny poród 🙂

  6. Muszę pamiętać o tym artykule. Planujemy drugie dziecko, ale w tym momencie mam podejście „dlaczego nie mogę Maluszka znaleźć w kapuście?”, więc sporo strachu i niepewności we mnie mimo że już sporo przeszłam. Chcę teraz wszystko przeżyć inaczej, lepiej, bardziej świadomie. Poprzednio pracowałam do 33 tygodnia i to chyba było najważniejsze, nie chciałam się rozczulać nad sobą, nie kupiłam sobie żadnego pięknego ubrania, które przecież mi się należało.. do porodu podeszłam zadaniowo i nie było problemu z całą akcją. Muszę przepracować sporo kwestii w głowie. Chwała mojej Mamie, która również nie straszyła nikogo porodem. Czasem mam wrażenie, że kobiety chcą pokazać swoimi opowieściami, która z nich miała gorzej 🙂

    1. To prawda. Takie licytacje jednak nikomu nie przynoszą korzyści. Grzebiemy się przez to w samych negatywnych emocjach – po co?
      Zgodzę się z Tobą – fajnie jest przeżyć ten czas ciąży celebrując te chwile. Oczywiście nie zawsze jest to możliwe, szczególnie gdy ma się dzieci, ale zawsze można spróbować 😉

  7. Szczerze mówiąc trochę mnie zszokowałaś. Czytam blogi parentingowe z ciekawości od dłuższego czasu, (nawet jeśli i ciąża i dzieci jeszcze mnie nie dotyczą), ale jedyne, co z nich wynosiłam, to to, jaka ciąża i rodzicielstwo są trudne i okropne. Że poród to zawsze hardcore. Oczywiście, każdy podkreśla jak to wszystko jest tego warte i jaką miłość odczuwa się do dziecka, ale to ty jako pierwsza przekonałaś mnie, że… to straszne wcale nie musi być. Jestem młodą osobą, a wszędzie bombarduje się nas przykładami utraty kariery po urodzeniu dziecka, porodami trwającymi 20h, wulgarnymi położnymi i grzybem na ścianie szpitala, gdzie autorka wpisu bohatersko podsumowuje, że przeżyła to wszystko tylko dzięki miłości do swojego dziecka.
    Co mogę powiedzieć – dziękuję. Za argumenty i rzetelną wiedzę.

    1. Dziękuję Ci za ten komentarz 🙂 Wygląda na to, że dobrze robiłam nie czytając parentingowych blogów 😉

      Oczywiście, zgodzę się z jednym. To wszystko, co jest bardziej wymagające w macierzyństwie jest warte wysiłku. W życiu bym nie zrezygnowała z tego wszystkiego, nawet jeśli by to miało być jeszcze trudniejsze. Jednak myślę sobie, że tworzenie wokół macierzyństwa tej całej otoczki męczeństwa jest bez sensu! Utrata kariery po urodzeniu dziecka? :O Pytanie: dlaczego? Co się takiego stało, że nie dało się nic zrobić? Długie porody? Ok, takie też się zdarzają, ale nie wszystkim. Wulgarne położne?! Gdzie??

      Pozdrawiam Cię ciepło!:)

  8. Dzięki Edyta za ten tekst, co prawda jeden poród mam już za sobą, ale kolejny przede mną i marzę żeby uniknąć tego całego stresu z poprzedniej ciąży. Zgadzam się w 100 % co napisałaś o straszących innych mamach, ja obiecałam sobie że sama nikogo straszyć nie będę i jak ktoś mnie pytał jak było to mówiłam, że dało się przeżyć. Pamiętam, że mnie w końcówce ciąży te wszystkie straszne historie porodowe ogromnie stresowały, mimo że ich nie szukałam (koleżanki same się dzieliły opowieściami), stres był tak duży że dostałam nadciśnienia, macica była niedokrwiona i Maluszek nie urósł prawdopodobnie tylko ile powinien w 9 miesiącu, na szczęście jest zdrowy i nic mu się nie stało.

    Z perspektywy czasu uważam, że mimo że mój poród nie była ani szczególnie szybki i prosty ani jakiś bardzo ciężki to nie było to najgorsze, w znaczeniu najtrudniejsze wydarzenie w moim dotychczasowym życiu 🙂 (np. egzamin końcowy na radcę prawnego był dużo gorszy :P)

    1. Basiu, przede wszystkim: powodzenia! Piękny czas przed Tobą 🙂
      Dla mnie zdecydowanie gorsze były wszelkie egzaminy. Na przykład nigdy w życiu drugi raz nie podeszłabym do prawa jazdy – wolałabym jeździć autobusami, nawet tymi klekoczącymi i zerdzewiałymi z trójką dzieci pod pachą 😉

  9. Agnieszka, bardzo Ci dziękuję, że o tym napisałaś! Masz rację, rozmawiajmy o porodach, rownież tych trudniejszych. Dla mnie takimi rozmowami były te prowadzone przez dziewczyny w szkole rodzenia – bez straszenia, z dużym nastawieniem na zrozumienie tego, co się wydarza w danej sytuacji i przede wszystkim ze świadomością tego, że jedna historia nie musi powtórzyć się u kolejnej kobiety. Niestety rozmowy o trudniejszych porodach raczej są prowadzone tak, aby wprowadzić przyszłe mamy w przerażenie.
    Bardzo mi przykro, że nie trafiłaś na dobrych ludzi na sali! Rzeczywiście w niektórych placówkach zasady „Rodzić po ludzku” są tylko teoretyczne, nie przekładają się na rzeczywistość 🙁

    Gdybyś miała na podstawie swoich doświadczeń coś poradzić przyszłym mamom, co by to było?

    Ściskam!

  10. Dziękuję za ten artykuł, przede mną pierwszy poród za około 1,5 miesiąca. Kluczowe jest zaufanie do osób, które będą pomagały mi na sali porodowej w przyjściu na świat dziecka. Na razie nie wiem, jeszcze na kogo trafię, czy będą to osoby kompetentne, niezmęczone po iluś godzinach pracy, z właściwym podejściem, i to najbardziej napawa mnie lękiem..

Dodaj komentarz